... bo poza tym, że Santiago było moim centrum wypadowym
chcę Wam powiedzieć o jednym z genialnych wynalazków Santiago. Wszystko co mogą
przekształcają tak, aby płynnie przechodziło w nazwę kraju lub miasta.
Obwodnica „Transantiago”, dostawca prądu „Chilectra”. Pięknie.
Bienvenido! |
Nie wiem jak to się stało (oczywiście – wyłączałam budzik,
ale dlaczego?), ale kolejnego dnia obudziłam się o 13. Zrobiłam research na
temat free walking tour i stwierdziłam, że spróbuję złapać popołudniową – o
15:00. Wyszłam więc zgodnie z porannymi wskazaniami hosta (wyszłam po 10 minutach prób, bo ani z drzwiami od mieszkania ani bramką nie umiałam się uporać, kolejna ciekawa strona mieszkania na Couch Surfingu;)) i dziarskim krokiem
ruszyłam w stronę starego miasta. A przynajmniej tak mi się wydawało. Okazało
się, że mieszkam w swego rodzaju Chinatown, a przynajmniej dzielnicy gdzie
mają oni wszystkie swoje sklepiki z chińską tandetą. To był już kolejny raz
kiedy dotarłam gdzieś w nocy zupełnie nieświadoma gdzie tak naprawdę się
obudzę. Jak wtedy kiedy obudziliśmy się w samym centrum targowiska w Huaraz
patrząc z tarasu na cuy’e albo targowiska czarownic w La Paz.
Mercado Central |
Minęłam Estacion
Central, całkiem ładna. Szłam dalej. Mijałam kolejne, coraz mniej mówiące mi (a
przecież byłam w Santiago tydzień) stacje metra. Przy czwartej czy piątej zeszłam w dół
zerknąć na mapę. Byłam bardzo daleko od centrum. Już nie miało znaczenia, że
spóźniłam się na walking tour. Bo... jak to było w ogóle możliwe?! Skołowana gapiłam się
chyba z dobrą minutę na mapkę metra już nim jadąc. Okazało się, że tak silnie
zasadziła mi się w głowie myśl, że mieszkam po prawej stronie centrum, że nie
prostowała tego nawet mapka. Ostatecznie jednak zaakceptowałam to, że mieszkam
po lewej i już więcej się nie zgubiłam.
Barrio Brasil |
Dotarłam w pobliże wzgórza Sta Lucia, czyli w okolice
miejsca, w którym spędziłam cały swój tydzień w Santiago – na Universidad
Catolica. Była tam też informacja tyrustyczna, porzuciłam więc pomysł free
walking tour i sama się zorganizowałam. Widoki ze wzgórza Sta Lucia są naprawdę
piękne. Zwłaszcza kiedy nie ma częstego (zwłaszcza w sierpniu) smogu, ani chmur.
Tym razem były obie te rzeczy (pogoda i tak była słoneczna w porównaniu do kolejnego
dnia). Jakoś nie miałam szczęścia do
widoków w Santiago, bo poprzednim razem kiedy chciałam je podziwiać z
ostatniego piętra naszego hotelu trafiłam na deszcz.
Z Santa Lucii ruszyłam naśladując free walking tour do
parku Forestal i artystycznego Barrio Lastarria.
dla kotomaniaków - Mercado Central |
Stamtąd przeszłam pod
najstarszy w mieście kościół świętego Franciszka i Barrio Paris – Londres,
które akurat wydało mi się ze wszystkich tych specyficznych, polecanych dzielnic
najmniej interesujące. Następnie trafiłam w okolicę „finansową” do Club de la
Union, gdzie przemiły pan portier pogadał ze mną, pozwolił się rozejrzeć i
skomplementował mój hiszpański (siedzę teraz w samolocie z Sao Paolo do Paryża
po pierwszym kontakcie z francuskojęzycznymi i uświadomiłam sobie, że
paradoksalnie pewnie przez cały ten rok nie usłyszę od żadnego Francuza, że
dobrze mówię po francusku, choć nawet teraz jest z oczywistych przyczyn 100
razy lepszy od mojego hiszpańskiego... według mnie coś mówi to o ludziach
edit: Francuzi nie są tacy niemili. W ciągu dwóch dni udało mi się już usłyszeć, że radzę sobie nie najgorzej ).
Obok jest Bolsa de Comercio, niestety byłam zbyt późno żeby zajrzeć do środka.
Stamtąd już prawie prosto, zahaczając o parę kościołów, których jest sporo w
Santiago, udałam się do centrum, gdzie akurat mała orkiestra odgrywała na Plaza
de Armas znane szlagiery. Genialnie. Kiedy wróciłam do domu, hosta jeszcze nie
było albo się chował, jak zresztą przez cały mój pobyt, pogadałam więc z nim
ogółem może 20 minut. Chodziłam sama. W związku z tym w Santiago (które po
całej tej zawracającej w głowie Ameryce Południowej było najbardziej
europejskie i jakoś tak przypomniało mi Paryż) czułam się najbardziej samotna.
Street art w Santiago często bywa psychodeliczny |
Następnego dnia pogoda już całkiem się popsuła, nie
poddawałam się jednak i z nadzieją, że niebo się oczyści szłam w stronę Cerro
San Cristobal. Po drodze zajrzałam do Barrio Brasil i na ulicę Concha y Toro.
Odkryłam spękany i niszczejący kościół San Salvador i zaczęłam się zastanawiać czy to nie pozostałości po trzęsieniu ziemi. W 2010 roku miało w Chile miejsce trzęsienie ziemi o 8,8 stopniach w skali Richtera. Główne epicentrum było w okolicach Concepcion i stamtąd też zobaczycie najbardziej dramatyczne zdjęcia (warto, bo na naszej szerokości nie zdajemy sobie sprawy jak to wygląda). W Santiago teoretycznie - to znów z opowieści - ucierpiały tylko 2 budynki. A usłyszałam to od tej dwójki Amerykanów, których spotkałam na wyspach Uros. Dzień po trzęsieniu (tak, że dowiedzieli się o nim dopiero lądując) przyjechali do Santiago i okazało się, że wśród tych dwóch budynków był akurat ich hotel. Taki los.
Po Barrio Brasil skierowałam się do centrum, gdzie erknęłam na La Piojera, w której pijał Pablo Neruda i przeszłam przez chyba 3
czy 4 targowiska znajdujące się koło siebie zaczynając od Mercado Central,
które okazało się najbardziej przekształconym pod turystów targiem jaki było mi
dane oglądać w Ameryce Południowej. Pomimo faktu, że nie jest to w sumie już
targ tylko kilka restauracji jest dość ładnie. Moim planem było dotarcie na
piechotę do Cementerio General i Cerro San Cristobal. Okazało się, że droga
jest długa i prowadzi przez niezbyt ciekawe okolice. Nie licząc street artu. To
jest chyba jedna z najbardziej niesamowitych rzeczy jakie widziałam w Chile.
Czy w Santiago, Valparaiso czy Arice, czy w drogiej, czy biednej dzielnicy
wszędzie można znaleźć niesamowite grafitti.
Estacion Central |
Na cmentarz skierowałam się
naśladując jedną z walking tour, nie wiem jednak co na nim pokazują turystom,
ja poza pięknie kwitnącymi migdałowcami niewiele znalazłam, szybko więc
zawróciłam w stronę Cerro. Kiedy jednak okazało się, że zachmurzenie jest zbyt
duże żeby zobaczyć chociaż miasto zrezygnowałam z wjeżdżania kolejką i
przeszłam się przez dzielnicę imprez – Bellavistę.
widok ze wzgórza Santa Lucia |
Powoli zbliżała się pora
mojej wielkiej wycieczki metrem po walizkę, która przeczekała całe trzy
tygodnie u jednej z dziewczyn z IFMSA. Po tej wyprawie, która uświadomiła mi,
że metro w Santiago nie do końca dostosowane jest do osób niepełnosprawnych
zostałam już w domu i wyszłam tylko, żeby wysłać kartki i coś przekąsić.
Trafiłam na niesamowitą rzecz - Sopaipillas. Tak się zasiedziałam, że kiedy w okolicach
23 przyszedł mój host stwierdziłam, że już nie chce mi się testować nocnego
życia Santiago, chociaż wcześniej naprawdę o tym myślałam. Mimo faktu, że
kolejnego dnia miałam mieć samolot. Ale był przecież piątek! Zamiast tego
poszłam spać i dobrze zrobiłam, bo wrócił do domu koło 8 rano pachnąc jak pół
monopolu :p
Bolsa de Comercio |
Dzisiejszego poranka natomiast okazało się, że zaplanowana
rozmowa z siostrą w sprawie rzeczy, których potrzebuję na Erasmusie i prysznic
zajęły mi zbyt wiele czasu i po raz kolejny musiałam się spieszyć. Alfredo mówił,
że bez problemu mogę złapać autobus na lotnisko z pobliskiej Estacion Central,
kiedy tam jednak dotarłam nikt o takim autobusie nie słyszał. Ładnie. Więc
zaczęłam biec z moją 22 kilogramową walizką w stronę stacji Los Heroes. Myślałam,
że to tylko dwie stacje. Okazały się trzy. Absolutnie wykończona złapałam
swoimi rozpaczliwymi gestami poza przystankiem już drugie mijające mnie
Centropuerto. Po czym okazało się, że zatrzymuje się na Estacion Central. Tylko
odrobinkę za miejscem, w którym pytałam. Dotarłam na lotnisko 1,5h przed
odlotem. Moje kochane lotnisko. Tyle wspomnień. Stanowisko samoobsługowej
odprawy twierdziło, że jestem Standby i mam się zgłosić do obsługi TAM. No
pięknie. Wiedziałam, że coś będzie z tym lotem. Razem z przedstawicielką TAM
odrzuciło mnie jeszcze 2 razy. Czyżbym padła się ofiarą overbooking’u? Błagam,
nie! Podeszłyśmy do wyższej instancji i miejsce się znalazło. Przypuszczam, że
system zwariował kiedy poprzedniego dnia zmieniałam przez internet siedzenie.
Nowe miejsce nie było jednak przy oknie. Żegnajcie zdjęcia Santiago!
Katedra w Santiago o zmierzchu |
Obawiałam się czy przy tym całym zamieszaniu będą jeszcze
chcieli przystać na moją propozycję odebrania bagażu w Paryżu. Okazało się, że
nie było z tym najmniejszego problemu. Ani z tym, żeby zrozumiano moje pytanie
o to po hiszpańsku. Jestem z siebie dumna:].
Kiedy zjawiłam się przy swojej bramce było jakoś
pusto. Pomyślałam "latynosko, powolutku, pewnie wszyscy się dopiero zbierają".
Jedna osoba przeszła jednak boarding.
Druga. Okazało się, że byłam jedną z ostatnich.
Tak mi się skojarzyło... |
A więc... żegnaj Ameryko!
Hasta la vista.