środa, 6 kwietnia 2016

W Hiszpanii się pracuje

Przygotowania do Fallas
Zdziwiona tym spostrzeżeniem postanowiłam poszukać w Internecie stereotypów o Hiszpanach. Okazuje się że o stereotypach traktuje - w dość utrwalającym tonie - wiele blogów (ale głównie w kontekście ognistych kochanków...). O czasie pracy za wiele nie było, a przecież część z nas myśli sobie czasem "Ach Ci Hiszpanie, siesta i fiesta, ciekawe jak w ogóle funkcjonują szpitale i badania naukowe kiedy oni są takimi leniuchami?". Samej zdarzyło mi się tak myśleć kiedy 5 lat temu kolega z workcampu wykładał mi jak bardzo różni się moja mentalność od jego – hiszpańskiej – i jaka, podobnie wielka różnica, jest między nim – z północy, a kolegami z Andaluzji.
Zadziwiające jest jednak jak bardzo to wyobrażenie odbiega od tego ile rzeczywiście się tutaj pracuje (nie mówiąc już o tym, że inicjatorką popołudniowej drzemki, czyli de facto siesty zwykle jestem ja, a nie Esteve :)). Wiele punktów „usługowych” typu punkt komunikacji miejskiej, fryzjer w bloku itd. jest otwartych od 10:00 do 20:30. Z dwu i pół godzinną przerwą przeznaczoną na obiad pośrodku, ale i tak trzeba przyznać, że o ile praca nie znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie domu, rozwalony i pochłonięty jest przez nią cały dzień. W miejscach w których niewiele jest do roboty (urzędy itd. ale podobnie z przerwami na herbatkę i Inne Ważne Sprawy jest przecież w Polsce) oczywiście wychodzi się jeszcze na co najmniej pół godziny na drugie śniadanie przed obiadem. W szpitalu jednak, kiedy w poczekalni czeka tylko do Ciebie 25- 40 osób nie ma mowy. Siedziałam, więc wiem – siedzi się aż zostanie przyjęta ostatnia osoba (ja wychodziłam o 13, więc nie wiem co dzieje się później, ale i tak od 9:30, kiedy zaczynają się przyjęcia, to kawał czasu). Raz siedziałam też z ortopedą który schodził po dyżurze i (jak w Polsce) powinien zejść do domu, ale musiał jeszcze przyjąć swoich pacjentów, których koledzy odesłaliby z kwitkiem żeby wrócili do swojego doktora, kiedy będzie przyjmował. Najbardziej ujęło mnie to, że chociaż wcale nie powinien tam być, był zmęczony po dyżurze i miał największą ilość pacjentów, każdemu z nich poświęcał tyle czasu ile trzeba. Kiedy więc przyszedł chłopak który najprawdopodobniej będzie kiedyś musiał przejść dość poważną operację, wyszukał dla niego RTG podobnego przypadku, wytłumaczył co i jak, i nigdzie się nie spieszył (na konsultacje przyjeżdżali pacjenci z miejscowości oddalonych o 70 km lub swoje - miesiące - odczekali dlatego myślę, że naprawdę zasługiwali na tę chwilę uwagi).
tegoroczne światła i Falla, której palenie oglądaliśmy
Do tego na 21 salach operacyjnych planowe operacje rozpisane były od 8:30 do 21:00 - nie ma próżnowania ;). Mimo to na SORze ortopedycznym zdarzyło się parę razy, że połamane nadgarstki i barki odesłaliśmy do domu z powodu braku miejsc w szpitalu (i wszystkich innych szpitalach)... z propozycją przyjęcia na operację za tydzień. 
Teraz przeniosłam się na medycynę rodzinną do sąsiedniego centrum zdrowia i pacjenci – w teorii – do lekarza mogą być zapisywani co 6 minut, czyli 10 na godzinę. Konia z rzędem temu kto potrafi każdego pacjenta obsłużyć w takim tempie. Na szczęście tak jest tylko przy w pełni zapełnionym grafiku. Ostatecznie okazuje się że ostatni pacjenci mogą być zapisywani najpóźniej na 13:00, więc większość lekarzy jest wolna ok. 13:30. Co robią później – nie wiem – pełny etat w Hiszpanii to 40 godzin tygodniowo, ale może wliczają się do niego dyżury. A na pewno wizyty domowe, które powinny być po 13:00 ale zwykle ich nie ma.
Sama organizacja POZ jest tutaj cudowna. Nie wiem czy jest to kwestia tego, że jestem w jednym z najlepszych ośrodków w Hiszpanii (przynajmniej taką nagrodę dostali w ostatnich latach) czy kwestia systemu. W centrum poza lekarzami rodzinnymi jest oczywiście pediatra, a do tego położna która kontroluje ciążę, doradza, pobiera cytologię (a jeśli dziecko ma do miesiąca, zakłada mu kolczyki... dla mnie to nieco barbarzyńskie, ale taka kultura - dawniej było tak, że wszystkim dziewczynkom te kolczyki zakładano zanim jeszcze wyszły z porodówki - miało je nawet dziecię które przez cały pierwszy miesiąc swojego życia dochodziło w szpitalu do siebie po przebytej sepsie). Najbardziej zachwyca mnie jednak instytucja pracownika socjalnego, który podpowia zasiłki, zapomogi, a nawet wydzwania za Tobą jeśli jesteś schorowanym dziadkiem, którego olała rodzina – pełna opieka i wszystko w jednym miejscu ;). Poza tym co tydzień można trafić na warsztaty – z karmienia piersią, przygotowania do porodu, korzystania z inhalatorów. Centrum organizuje też swoich pacjentów, w grupy którym pomaga wypożyczyć salę od ośrodka dla seniorów z naprzeciwka. W grupach pacjenci sami prowadzą dla siebie nawzajem zajęcia fitness, jogę czy spacery. Bajka! Wisienką na torcie jest strona i facebook na których jest masa informacji, filmików, porad i ogłoszeń (a nawet konkursy).
w tym roku na serio ruszyła promocja Fallas jako niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO i przypominała o tym falla na Plaza del Ayuntamiento
Warunki pracy – co pewnie nikogo nie zaskoczy, mimo że jeszcze w latach '70 głównym środkiem transportu na hiszpańskiej prowincji był osiołek – są lepsze od większości miejsc w Polsce, pod względem i atmosfery, i wyposażenia z którym przychodzi pracować (przynajmniej w dużym mieście i szpitalu - w centrum zdrowia część rzeczy ma tyle lat co ja, a w wentylacji na stałe urzędują... szczury, których na szczęście – poza ekskrementami – się nie widuje...). Mówiąc jednak serio - od strony technicznej, czyli dostępności badań, systemu recept czy podłączenia centrum zdrowia pod szpital po drugiej stronie ulicy (wszystko w jednym systemie informatycznym!) praca jest o wiele łatwiejsza.
sztuczne ognie przygotowane na wieczorny pokaz
Z organizacyjnego punktu widzenia miło jest też widzieć, że w Hiszpanii jako kraju rozwiniętym, w którym ceni się postmaterialistyczne wartości, sporo jest wolontariatu. I to nie tylko wspomnianego już wolontariatu zwykłych ludzi, pacjentów dla samych siebie, ale i lekarzy. Kolejnym z zadań pracowniczki socjalnej jest kierowanie tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na świadczenia niegwarantowane przez system (głównie stomatologia, w której gwarantowane jest – serio – tylko RTG zębów i darmowe ich wyrwanie:D) do organizacji leczących za darmo lub po kosztach. Tych zajmujących się stomatologią jest w Walencji chyba ze trzy (poza opcją bycia królikiem doświadczalnym na uczelni). Do tego dodam Psychologów bez granic (oferują np. pogadanki dla rodzin osób obłożnie chorych, czy psychoterapię dla dzieci imigrantów). Potem już standardowo – Czerwony Krzyż, Lekarze świata – którzy zależnie od aktualnej polityki lokalnego rządu (bo programy zdrowotne i wiele innych, istotnych spraw jest kapryśnie regulowane z poziomu Comunidad Autonoma, czyli jakby województwa) mają więcej lub mniej roboty. Ostatnio np. rząd zmienił się na bardziej socjalny i wszyscy, niezależnie od swojego statusu, są objęci opieką zdrowotną.

Inne jest też podejście do współpracowników i rezydentów (prawie jak z niedawno emitowanych „Młodych lekarzy”). Każdy rezydent ma swojego opiekuna, który naprawdę się nim interesuje, pilnuje żeby czytał, rozwijał się i pisał prace, jest z niego dumny i pięknie chwali go przed innymi lekarzami. Na oddziale ortopedii to rezydenci operują, a opiekunowie, czy inni starsi koledzy, stoją z boku i pilnują czy wszystko jest w porządku. Wreszcie w buzującym testosteronem towarzystwie 15 albo i 20 ortopedów (choć znalazły się tam i trzy lekarki pracujące już na etacie) szef otwarcie mówił, że szefa wśród nich nie ma, a wszyscy są równi i wnoszą równy wkład (to już nie do końca, bo niektórzy znając swoje miejsce prawie się nie odzywali;)). Faktem jest jednak, że każda część ciała miała swojego szefa – był więc ordynator kolanowy, łokciowy, biodrowy, od ręki itd. chyba z siedmiu. Wizytę robili w swoich małych, specjalistycznych podgrupkach, rezydenci rotowali między nimi, a szef szefów odpowiadał za sprawne spinanie wszystkiego i papierologię.
Zainteresowani wyjazdem? Tu zaczyną pojawiać się schody. Zdecydowanie łatwiej zrobić to po specjalizacji – chcąc wybrać się do Hiszpanii NA specjalizację, trzeba przebrnąć przez proces kilkumiesięcznego uznawania dyplomu/prawa wykonywania zawodu, zdać egzamin językowy DELE na poziomie C1 albo C2 i podejść do MIR (tutejszego LEKu) do którego sami Hiszpanie przygotowują się na specjalnych kursach (1200 euro :)) ponad pół roku. O miejsce specjalizacyjne trzeba zawalczyć w jeszcze większym gronie niż we Francji – całkiem sporo rezydentów, których spotkałam pochodzi z Ameryki Południowej. Do tego – w przeciwieństwie do ECN we Francji – MIRu można nie zdać, a nawet osiągając próg nie dostać się na żadną specjalizację (los mniej więcej połowy osób piszących egzamin). No. Czyli nawet gorzej niż u nas.
Z innych, niemedycznych, pracowych ciekawostek dowiedziałam się też od Moniki, że naprawdę, naprawdę, niektóre przedsiębiorstwa zamykają się tutaj na cały sierpień i obowiązkowo wybierasz lwią część swojego urlopu właśnie w tym okresie. Przy naszej – jak by nie było – swobodzie wyboru (im dalej od sierpnia tym lepiej) muszę przyznać że brzmi to dość absurdalnie. No, ale takie już południe że w sierpniu miasta umierają, a żyje plaża.


Dla rozrywki zdjęcia i filmiki z tegorocznych Fallas o których już nie będę pisać, bo pisałam tu. Rada jaka mi się nasuwa po oglądaniu tegorocznych zdjęć – nie oglądajcie palenia Falla Especial (poniżej :p). Gdyby ktoś z nas zemdlał nawet nie osunąłby się tego wieczoru na ziemię, bo byliśmy w tak nieziemskim tłumie. I ubierzcie się ciepło -już drugi rok z rzędu było zimno, chociaż tym razem przynajmniej nie padało :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz