...bo wylądowałam bez bagażu we Francji. Na początku chciałam
opisać swoje traumatyczne przeżycia bezpośrednio po przybyciu do
Bordeaux, ale raczkujący Erasmus ma tyle zadań do wykonania, że to
nie mieściło się już na ich liście. Teraz pewnie – po tak
długiej przerwie – nikt już na tego bloga nie zagląda. Ha! Do
czasu kiedy znów gdzieś wyjadę i powiem Wam żebyście zajrzeli.
Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam (a raczej w którą długo
nie chciałam uwierzyć co zmusiło mnie do kursu w okolice taśmy z
bagażami z Santiago de Chile podczas gdy leciałam z Sao Paulo) po
przybyciu na lotnisko był brak mojego bagażu. Ślicznie. Byłam
oczywiście celowo i przez przypadek wyposażona w cały zestaw
małego podróżnika w podręcznym plecaku, nie miałam jednak
fartucha na zajęcia następnego dnia co w zasadzie spędzało mi sen
z powiek. Kiedy podeszłam do biura zagubionych bagaży pan, jakby to było absolutnie
oczywiste, oświadczył że mój bagaż zrobił sobie dłuższą
przerwę w Sao Paulo, a na pocieszenie mogę zaszaleć sobie w
niedzielę, kiedy we Francji wszystkie sklepy są zamknięte, za 100
euro. Cała sytuacja w zasadzie mnie ucieszyła. Nie dość, że nie
musiałam targać przez cały Paryż i pół Francji walizki, którą
planowali dostarczyć mi do Bordeaux to jeszcze mogłam iść na
zakupy. Żyć nie umierać. Gdyby tylko bagaż dotarł szybciej niż
po 3 dniach, kiedy zaczęłam się już powoli denerwować... W Paryżu
miałam swoją pierwszą namiastkę domu – spotkałam się z Anią,
która była akurat przez wakacje babysitterką w Etampes pod
Paryżem.
|
widok na Garonę i Pont de pierre z wieży bazyliki St Michel |
Drugą, po zgubionym bagażu, rzeczą która mnie zdziwiła było
słońce, które wreszcie zachodziło o właściwej porze. 21:00 i
wciąż dość jasno, nareszcie!
Z całym dotarciem do Bordeaux i dobijaniem się do akademika w
środku nocy w niedzielę była pewna heca. Otóż wszystkim osobom
świadomym francuskich warunków wydawało się to niemal nie do
wykonania. Ponieważ i tak byłam bezdomna, a „village 5”
odpisało mi, że jest to możliwe postanowiłam zaryzykować. Nic to że pociąg miał 20 minutowe opóźnienie, a autobus w okolice
mojego kampusu na końcu świata spóźnił się tak, że na
przystanku zebrało się chyba z 50 osób, a na miejsce dotarłam
koło 23. Village 6, mój dom na kolejne 10 miesięcy... pusto.
Postanowiłam udać się do pobliskiego Village 5. Po śmiałym
wtargnięciu do biura, które miało być otwarte 24h/dobę znalazłam
najmilszego człowieka świata.
|
Feria, czyli impreza w baskijsko-hiszpańskim stylu na place de la Victoire... |
Nie tylko dał mi klucze i zapomniał
o tysiącach formalności i druczków, które kilka dni później
okazały się absolutnie niezbędne do zakwaterowania, a których
tamtej nocy nie miałam. Pokazał mi plan całego budynku z
wyszczególnieniem pokojów z widokiem na stadion i drogę, na wschód
i zachód słońca i kazał wybrać 5, które obejrzymy i wybiorę
ten który najbardziej mi się spodoba. Pan był jednak gadułą, a
ja w zasadzie nie odpoczywałam jak trzeba od kiedy opuściłam
mieszkanie hosta 2 dni wcześniej, byłam więc w siódmym niebie kiedy w
okolicach północy zostałam sama. A następnego dnia już szpital.
|
podczas której studenci uciekali przed najprawdziwszymi byczkami |
Na szczęście tego pierwszego dnia nie musiałam jechać sama –
poza mną na Erasmusie w Bordeaux jest 6 innych studentów medycyny z
Polski. W tym z Krakowa jest nas najwięcej, bo aż trójka, jechałam więc z Gosią z mojego roku. W
szpitalu okazało się, że francuscy studenci z mojej grupy (bo na
medycynie przydzielają tu 1 Erasmusa na kilkunastoosobową francuską
grupę) nie są może tak straszni jak mi ich opisywano zachowują
jednak chłodną uprzejmość. A tym z którymi akurat jestem w
grupie problemy obcokrajowca wydają się kompletnie obce. To chyba
jedyna grupa na całej uczelni gdzie żadna osoba nie jest ani z
Outre-Mer (czli francuskich terytoriów zamorskich) ani nie była na
Erasmusie. Lekarze również w większości wydają się nie pojmować
zjawiska obcokrajowca. Nie ma więc co liczyć, że ktokolwiek zwolni
tempo monologu. W efekcie mówię po francusku, a nie dociera do mnie
co mówi wykładowca, ani o czym rozmawiają między sobą francuscy
studenci. Najbardziej wdzięcznymi partnerami do rozmowie są tak
naprawdę pacjenci. Mimo że rozmawiam z nimi na SORze, pan ma akurat
zawał serca, a ja przyjmuję go do szpitala okazuje się, że jest –
jak ja – przyjezdny i mnie rozumie. Portugalczyk. Innym razem szef
budowy, który podróżował po całym świecie. Poza tym jestem z
nimi sam na sam, co też pomaga.
|
widok z dzwonnicy bazyliki St Michel na Hotel de Ville |
Pierwsze dni przychodzi jednak klasycznemu Erasmusowi spędzić w
kolejkach lub biegając za papierkami. Nie przejmowałam się więc
szczególnie brakiem zrozumienia Francuzów kiedy nie miałam: biletu
miesięcznego, wpisu na uczelnię, karty studenta, ubezpieczenia
profesjonalnego i socjalnego, konta w banku, francuskiego numeru,
internetu w akademiku, uzupełnionego i zapłaconego zakwaterowania.
Tak, tak tego wszystkiego. A no i jeszcze lodówki, bo zamieszkałam
w najtańszym akademiku pozbawionym takich luksusów. We Francji jesteśmy zwolnieni chyba tylko z meldunku, który jest potrzebny na przykład w Niemczech.
Zacznijmy od telefonu. Szczęśliwie zaprowadzona przez koleżankę
z grupy do bezpiecznej wyspy, którą jest biuro życia studenckiego, dowiedziałam się że najbardziej opłaca się załatwić komórkę
w sieci Free. Wyczekałam w kolejce do ekspedientki 30 minut, żeby dowiedzieć
się że bez francuskiego konta nie mogę dostać numeru. Bez
francuskiego konta, bez RIBu nie można we Francji nawet oddychać.
|
po całodniowej wycieczce zorganizowanej przez miasto dla studentów był koncert z apero :) |
Czyli jednak zacznijmy od konta. Kiedy wreszcie dotarłam do
Societe Generale, które dominuje w okolicach po których się
poruszam okazało się, że kolejną niezbędną rzeczą jest attestation de domicile" - potwierdzenie zamieszkania. Skąd? Otóż z biura Village 5.
Tup, tup, tup. Kolejka na godzinę stania. Nienawidzę kolejek. Ja wiem, że nikt nie lubi. Ale ja nienawidzę. I jeśli mam stać w kolejce to po prostu nie stoję. Niewiele jest rzeczy które trzeba zrobić "już", prawda? Ale czasem trzeba i wtedy - z czego bynajmniej nie jestem dumna - wykonuję niemiły trik „ja tylko na chwilkę!” (co było prawdą, ale inni
nachwilkowi stali grzecznie w kolejce wymieszani z kwaterującymi się
do akademika). Pani z biura nie zwraca na takie rzeczy uwagi, o zawał
serca przyprawia ją natomiast fakt, że mieszkasz w akademiku
od kilku dni bez okazania papieru poświadczającego przyznanie w
nim miejsca. Bez tego nie dostanę poświadczenia dla banku. A gdzie
jest ten papier? Na mailu. Gdzie można go spapierzyć? Tego nie wie
nikt. Podążyłam tropem w kierunku biblioteki z nadzieją, że
operacja drukowania jednej kartki nie może zająć więcej niż pół
godziny. W bibliotece spędziłam jednak już pół godziny próbując
zgrać dokument na dysk, którego żaden komputer nie widział, bo
powiedziano mi, że w majaczącym na horyzoncie kserze dostęp do
internetu jest niemożliwy. Co oczywiście nie było prawdą. Po
godzinie wróciłam dumna z mej kartki niczym obronionej pracy
magisterskiej. Tym razem dostałam od pani pełne prawo do wskoczenia
w kolejkę.
|
platany na Quinconces |
I dzięki temu poznałam Agnieszkę z ekonomii na UJ,
która akurat decydowała na którym piętrze chce mieszkać.
Mieszkamy więc na tym samym. Razem z moim sąsiadem Juanem,
Kolumbijczykiem który przez najbliższy rok uczy się francuskiego,
żeby studiować we Francji. I w zasadzie tak wygląda nasza mała
paczuszka – Agnieszka, ja, Juan i Esteve – od pierwszego czwartku
kiedy wybraliśmy się na imprezę na modnym Paludacie. Esteve jest
Hiszpanem z jamajskim paszportem, bo jego mama jest Chinką z
Jamajki, a tata Peruwiańczykiem. Agnieszka i Esteve studiują na
Grande Ecole, jednej z lepszych szkół we Francji specjalizującej
się w naukach politycznych. Oczywiście cała nasza europejska
trójka jest Erasmusami. Przez to, że jestem jedyną osobą w
paczuszce z medycyny jestem też jedyną, która nie będzie
korzystać z fantastycznych francuskich przerw wakacyjnych. Wakacje
zaczynają się z początkiem maja, wrzesień poświęcony jes
t
zapoznaniu z uczelnią, a na Wszystkich Świętych wyjeżdża się na
tydzień na powiedzmy Teneryfę. A studenci medycyny? „Bonjour,
les étudiants de médecine n'ont pas de vacances.” jak powiedział
pan z dziekanatu.
|
Arcachon |
Piszę z takim uczuciem o mojej paczuszce, bo tak naprawdę z nimi spędzam większość swojego czasu. Raczej trzymamy się z dala od głównego nurtu Erasmusów, których jest tutaj chyba z 2 tysiące o ile nie więcej, codziennie wychodzą na imprezy, a jeśli organizowane jest coś dla nich oficjalnie i ogłoszone w całym mieście, oznacza to, że najprawdopodobniej nie będzie można w klubie oddychać. Stwierdziliśmy więc, że raczej będziemy wybierać się na spotkania z Couch Surfingu. Może dlatego, że jesteśmy jacyś starsi i mamy to wszystko trochę za sobą. Naprawdę. Może jesteśmy inni.
|
Dune du Pyla - Arcachon |
Byliśmy
jednak przy moim „attestation de domicile”. Kiedy już jest się
w jego posiadaniu należy skopiować ze 100 razy i nosić w teczce
nawet do toalety. I oto nadchodzi moment kiedy możemy załatwiać
konto w banku. Karta będzie za tydzień, numer swojego świeżutkiego
konta, jeśli zapomniało się wypełnić przed wyjazdem formularz
danych bankowych dla biura Erasmusa w Polsce, można podać pani
Woźniak i cały świat przestaje być wrogi. Do czasu kiedy okazuje
się, że bank nie potrafi wysłać Ci PINu, którym aktywujesz całe konto, co zgłaszasz
stwierdzając, że 2 tygodnie to chyba jednak za długo. Cały czas
korzystasz więc z polskiej karty.
|
Wydma co roku przesuwa się o 5 metrów wgłąb lądu |
Kolejną
rzeczą przez którą ja osobiście nie mogłam ruszyć z papierami i
co bardzo mnie frustrowało były zdjęcia. Mam całą ich kolekcję.
Zdjęcia do dowodu, zdjęcia do wizy do Azerbejdżanu, zdjęcia do
tysiąca innych miejsc. I cała ta kolekcja błądziła gdzieś
między Brazylią, a Francją. W końcu nie wytrzymałam już
kupowania codziennie nowych biletów i stwierdziłam, że taniej
będzie dodać do mojej kolekcji kolejne zdjęcia – z automatu.
Stałam się więc szczęśliwą posiadaczką biletu miesięcznego i
rocznej karty na miejskie rowery, które są genialnym rozwiązaniem.
Przez pierwsze 30 minut jeździmy tu za darmo. Cały rok może nas w
ten sposób kosztować 30 euro, bo stacje gdzie odbiera i oddaje się
rowery są dość gęsto rozmieszczone w całym mieście. Nic jednak
ani rower, ani autobus, ani – póki co – tramwaj nie jest dobrym
rozwiązaniem w kwestii dojazdu do mojego szpitala, który jest
krótko mówiąc... daleko. Za Bordeaux, bo i my nie mieszkamy w
Bordeaux, a w Pessacu (Bordeaux to taka dziwna formacja, gdzie jako
właściwe miasto liczy się tylko ścisłe centrum). Nawet nie w
głównej części Pessaca. Pokonujemy jeszcze sporą obwodnicę. I
kiedy zaczną się lasy i urocze kwiatuszki na leśnym poszyciu
znajdziemy najlepszą kardiologiczną jednostkę w regionie.
|
widok na Bassin d'Arcachon z Cap Ferret (gdzie wracając w niedzielę po południu utknęliśmy na 2 godziny w korku, a podróż zamiast 2 zajęła 5 godzin) |
Została mi już tylko jedna rzecz do odhaczenia – wpis na uczelnię. Dzięki
niemu dostanę dostęp do bibliotek, internetu na uczelni, taniego
jedzenia w stołówce i tysiąca innych wspaniałości, tu nie
żartuję, które dla studentów przygotowuje Francja. Do wykonania
tego zadania potrzebowałam jednak EKUZa, który miał dopiero
przyjechać z Polski z mamą i Weroniką, które odwiedzały mnie
tydzień po moim przyjeździe. Akurat na tydzień ich przyjazdu moi
drodzy koledzy Francuzi byli zmuszeni przydzielić mi tydzień
„szpitalny”. Jest nas tyle w grupie, że mamy tydzień szpitala i
tydzień wolnego. Tydzień w którym jesteśmy na SORze wymaga jednak
siedzenia po 10 godzin. Ten, na szczęście, ma dla mnie dopiero nastąpić.
Moja
rodzina musiała jednak gdzieś mieszkać. Myślałam (sądząc po
ilości ofert na boncoin.fr), że znalezienie mieszkania to pikuś.
Nie do końca, jeśli uroczy Francuzi nie odbierają telefonów, nie
aktualizują ofert i zmieniają po 10 razy zdanie w kwestii tego czy
chcą czy nie chcą wynająć Ci mieszkanie. Udało mi się więc
obdzwonić z 15 osób (wszystko z polskiego numeru, bo francuska
karta idzie przecież tydzień) i stanęło na świetnym miejscu w
samym centrum. Ale 2 czy 3 dni przed przyjazdem rodziny okazało się,
że dziewczyna zmieniła zdanie. Wróciłam więc do poszukiwań. Bez
skutku. Kiedy familia była już 300 km od Bordeaux dziewczyna
zmieniła zdanie ponownie i tak cała trójka zamieszkała tuż przy
place de la Victoire.
|
Pełny kosmos na plaży w Cap Ferret |
Spotkaliśmy
się bardzo romantycznie, bo kiedy powoli się zbliżali ja z
Agnieszką i Juanem wybrałam się na zakupy. A ponieważ nie
wyrobiliśmy się czasowo pierwszy raz po dwóch miesiącach
zobaczyłam familię na parkingu przed Intermarche w Gradignan,
dzięki czemu stopa złapały też nasze zakupy. I lekko woniejące,
zamieszkane lodówki, ale to już dnia następnego.
Z
rodziną wybrałam się jedynie na jeden wypad w niedzielę do
Arcachon w którym byłam już dwa lata wcześniej kiedy podczas
mojej pierwszej wymiany z IFMSA w Clermont- Ferrand odwiedziliśmy z
Davidem Bordeaux. W Arcachon, które samo w sobie jest uroczym
miasteczkiem znajduje się największa wydma w Europie, która
naprawdę robi wrażenie. Przy większej ilości czasu fajnie jest
też wybrać się na drugą stronę – półwysep Cap Ferret z
którego jest widok na zatokę i samą wydmę. Do plaży na Cap Ferret przechodzi się przez wydmy, a ona sama usiana jest bunkrami z kosmosu.
Chociaż nie towarzyszyłam
rodzinie w eskapadach, spędzałam z nimi każdy wieczór, a ponieważ
był to sam początek mojego pobytu tutaj po ich wyjeździe trudno
było się przyzwyczaić, że tak nie będzie zawsze.
Wypadałoby
nieco napisać o samym szpitalu, bo chyba przyjechałam tu na studia,
jednak ten fakt wciąż ma pewne problemy z przebiciem się do mojej
głowy. Bo czym to wszystko różni się od wakacyjnych praktyk z
IFMSA? W mojej głowie mam tu wakacje. Kiedy planowałam swój
pobyt we Francji miałam ją za wzór edukacji medycznej. Oto
francuscy studenci z bogatą wiedzą mają swoich własnych
pacjentów, którym zlecają badania, za których odpowiadają, dzięki
którym się uczą. Mój oddział jest inny, ale klasyczne oddziały
na których teoretycznie tak to wygląda są ponoć dość nudne.
Zależy to też od miejsca. Są tacy co trafiają w dziesiątkę dużo
robią, dużo się uczą i mogą nawet postawić ciasto, bo udało im
się własnoręcznie wykonać punkcję lędźwiową.
U
mnie – na intensywnej terapii kardiologicznej – są trzy miejsca
w które trafiamy w systemie rotacyjnym: intensywna (gdzie w zasadzie
jedyną oznaką intensywności pacjentów jest to, że nie mogą
korzystać z łazienki, nie myślcie że wszyscy leżą pod
respiratorami) o której sam szef mówi, że niewiele się dzieje,
szpital krótkiego pobytu i SOR. Na intensywnej i w szpitalu
krótkiego pobytu (dwa miejsca w których dotychczas byłam po
tygodniu) przede wszystkim uczestniczy się w wizycie, gapi z
niewielką jak na razie wiedzą na EKG, przywozi echo i podaje
dossier pacjentów. Jeśli lekarz jest miły coś wytłumaczy. Jeśli
nie zrozumiałaś to zwykle tant pis, pewnie i tak nie zrozumiesz,bo jak już wiemy nikt nie przyjmuje do wiadomości, że jesteś obcokrajowcem. Chociaż muszę przyznać, że sam
zespół jest miły. Zwłaszcza pan salowy, który pomógł mi jako
biednej, przerażonej Erasmusce kiedy pierwszy raz zjawiłam się
sama, samiuteńka w sobotę na SORze, żeby przyjmować pacjentów. I tańczy na oddziale. I śpiewa. Ostatnio pielęgniarki
zaczęły ze mną gadać, a jedna pochwaliła mnie że coraz lepiej
radzę sobie z francuskim.
Przez
2 tygodnie na intensywnej i krótkim pobycie nie wydarzyło się
jednak nic szczególnego poza jednym panem, którego główny problem
polegał na tym, że nazywał się Sofokles i coś jak Papadopulos i
nie mówił po francusku. Skoro nie po francusku to zapewne jest
Anglikiem, ale albo źle zajrzeli w papiery i pan rzeczywiście był
Grekiem, albo stan w którym się znajdował uniemożliwiał mu
zrozumienie mojego angielskiego. Bo oczywiście byłam jedyną która
potrafiła powiedzieć „Niech pan kaszle” po angielsku. Ponieważ
pan nie reagował tylko wciąż strasznie charczał próba odłączenia
respiratora zakończyła się niepowodzeniem, a wszyscy tylko
wzruszyli ramionami. Kolejnym ciekawym przypadkiem była 20-latka,
która na imprezie po alkoholu i poppersach (uczę się tu ciekawych
rzeczy) straciła przytomność i się zatrzymała. W szpitalu
natomiast nie reagowała kompletnie na polecenia, co sprawiło że
trochę się przejęłam. Taka młoda dziewczyna. Następnego dnia
już jednak wszystko było w porządku.
|
"zabroniony jest transport i spożywanie alkoholu w pobliżu nadbrzeża i Mirroir d'eau między godziną 23 a 7 rano" |
Najprawdopodobniej dziewczę
ma po tacie zespół Brugadów (klik!). Dzięki temu blog jest też edukacyjny.
Najbardziej
emocjonujący i motywujący jest chyba jednak tydzień na SORze.
Możemy poczuć się trochę jak tacy lekarze... Jak na razie robiłam
to tylko przez jeden sobotni dyżur i pomagając zawalonym robotą
chłopakom. Zbieramy wywiad, robimy badanie, wpisujemy to do
szpitalnego systemu z którego później wszyscy korzystają. A
interne (czyli lekarz w trakcie specjalizacji, bo wszystko tu jest
mocno zhierarchizowane – my jesteśmy externe'ami) zerka na to
tylko kątem oka.
W
ciągu ostatniego miesiąca na 2 tygodnie w szpitalu przypadły mi
jednak 2 poza nim. I co z tymczasem robić? Przez trzy pierwsze
tygodnie września uniwersytet oferował nam tygodniowe kursy
francuskiego medycznego, na który wybrałam się w swoim pierwszym tygodniu off.
50% mojej klasy mówiło chyba portugalsku za sprawą Brazylijczyków,
którzy spóźnili się na wszystkie poprzednie kursy (jak ja). Poza
tym w ofercie mamy jeszcze francuski na 2 różnych poziomach, osobne
zajęcia z gramatyki, fonetyki, piosenki francuskiej i żargonu. I
wszystko za darmo. Ze sportów mamy wszystko od pływania
synchronicznego przez pelotę z uwagi na bliskość kraju Basków do
zumby. A do tego djembe, flamenco, kurs szycia i gotowania. Nie
wiedząc co ze sobą zrobić na oddziale tęsknię za nadzorowanym,
polskim trybem nauczania klinicznego, ale strona studencko –
społeczna to część z której nasze uczelnie mogłyby się sporo
nauczyć.
|
Triumf Pokoju, pomnik Żyrondystów na placu Quinconces |
Drugi wolny tydzień kończy się natomiast teraz i mam szczerą nadzieję, ze więcej się nie powtórzy, bo w moim przypadku idealnie sprawdza się zasada, że kiedy im mniej robisz tym mniej masz czasu i jesteś bardziej zmęczona i odwrotnie. Na ostatni tydzień off, który mi zostanie, będę musiała więc poszukać jakichś planów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz