|
Placa de la Seu, katedra w Walencji |
|
Stare Miasto w Walencji: katedra, Muzeum Ceramiki i Virgen de los desamparados |
Moje nowe życie jest „nowe”
dlatego, że nie jest to zwykła podróż czy zwiedzanie. W Walencji
(poza tym, że mam dom i jestem jakby członkiem rodziny) zaczęłam
PRACOWAĆ. Co prawda jest to praca wolontariusza, 3-4 godziny
dziennie, ale sprawia, że tworzę sobie tu nową rzeczywistość.
Kupiłam kartę na rower miejski i codziennie muszę tam być :p.
Znalezienie wolontariatu w takim
wymiarze na odległość nie należało do najprostszych. Zaczęłam od
pisania do paru organizacji znalezionych na EVS (EuropeanVoluntary Service z Erasmus + Młodzież;)) database i w samym internecie. Później trafiłam na dobrą stronę hacesfalta.org gdzie hiszpańskie NGO zamieszczają oferty pracy pełnoetatowej i tej dla
wolontariuszy. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość - przez
pierwsze 2 tygodnie myślałam że poniosłam porażkę... aż
zaczęły napływać odpowiedzi. Odpowiedział Czerwony Krzyż, dwa sklepiki sprzedających rzeczy second hand na dobre
cele (charity shop) i organizacja dla biednych, jednak w tym przypadku już dalej nie
wnikałam co oznacza, że jedynym stanowiskiem które mogą mi
zaoferować jest miejsce w pralni w środy i czwartki. Odezwałam się
do AIDY – księgarni przeznaczającej zebrane pieniądze na
operacje kardiochirurgiczne ghanijskich dzieci i Debry-Piel de
Mariposa, która jest międzynarodową organizacją zbierającą
pieniądze na rzecz dzieci z pęcherzowym oddzielaniem się naskórka
(epidermolysis bullosa). Z maili ostatecznie nie wynikło nic, poza
tym, że mam zadzwonić kiedy już dotrę do Hiszpanii (czego
oczywiście panicznie się bałam, bo hiszpańskiego jakby nie było
uczę się od pół roku).
|
Bioparc Valencia w miejscu dawnego zoo |
W dzień po przyjeździe postanowiłam stawić się w obydwu miejscach osobiście i o
ile nic nie wskórałam w AIDzie o tyle w Debrze odniosłam pełne
zwycięstwo - wpisałam się na listę wolontariuszy i już kolejnego
dnia o 17:00 byłam w sklepie (no, nie do końca, bo otwarcie zawsze
następuje z lekkim poślizgiem, a ja jestem za wcześnie,
przechowywuję się więc w pobliskim supermarkecie, który nie ma
przerwy). Sklep jest otwarty od 10 do 14 i od 17 do 20. Posiada tylko
2 stałych pracowników, a reszta to wolontariusze, którzy też
bardzo często sami przynoszą niepotrzebne im rzeczy. Na tym właśnie polega charity
shop – ludzie (i nie tylko, bo dziś na przykład sporą darowiznę przekazał El Corte Ingles, czyli taka hiszpańska Galerie Lafayette) przynoszą nieużywane ubrania, książki i sprzęty, które są od razu sprzedawane, a dochód przeznaczany na cele statutowe. W tym przypadku na działalność pielęgniarek, fizjoterapeuty i inne niezbędne
dzieciakom rzeczy.
|
Albufera de Valencia |
Poza szczytnością idei, miałam dwa
cele w takim zatrudnieniu. Po pierwsze chciałam zobaczyć jak taki
sklep funkcjonuje, bo boli mnie serce kiedy myślę o tym, że
komercyjne second handy w Polsce kwitną podczas gdy mogłyby
wyglądać tak samo, robić to samo, a pieniądze przeznaczać na coś
dobrego (zamiast stanowić całkiem niezły biznes). Już kilka
charity shopów w Polsce jest – z tego co wyczytałam prowadzi je
organizacja Sue Ryder, Emmaus i parę innych – można je znaleźć w internecie i Warszawie, Bydgoszczy oraz Ciechanowie.
Wciąż jednak daleko nam do Anglii, gdzie charity shopów jest kilka
nawet w jednym, małym miasteczku.
Drugim celem była nauka hiszpańskiego,
z tym jest trochę gorzej. Ponieważ - jak wielu początkujących - wstydzę się mówić, większość czasu spędzam na niemym
prasowaniu, sortowaniu, metkowaniu i przysłuchiwaniu się rozmowom innych (co też może
pomóc). Mam jednak nadzieję, że z czasem będzie lepiej:).
|
Plaza de la Reina |
Skoro już jestem w Walencji na dłużej,
myślałam że mogłabym w końcu napisać coś o niej. Do pisania o
Walencji trochę brakuje mi serca – za często i w zbyt
pokawałkowany sposób tu bywam – mam jednak nadzieję, że
przynajmniej zdjęcia się spodobają.
|
Torres de Quart |
Walencja jest trzecim co do wielkości
miastem Hiszpanii, jednak nie utrzymuje swojej pozycji jeśli chodzi
o wzbudzanie zainteresowania wśród turystów. Z pewnością jest w
Hiszpanii wiele bardziej zabytkowych miast, ale sama Walencja też ma
swoich zwolenników. Największą ich grupą są najprawdopodobniej
Erasmusi – Walencja stanowi największe ich zagęszczenie w całym kraju.
Samo
miasto jest według mnie bardzo przyjemne do życia (nie licząc morderczych temperatur w środku lata i braku ogrzewania w większości mieszkań w zimie, kiedy temperatura mimo wszystko potrafi w nocy niebezpiecznie zbliżyć się do zera). Jednym z moich największych zaskoczeń, kiedy trafiłam tu po raz pierwszy, było to że wśród zwykłych
bloków w okolicach alei Blasco Ibanez można znaleźć dziesiątki knajpek i klubów,
przyciągających głównie mieszkających tam studentów. Wieczorem nie ma tam gdzie zaparkować, a większość pubów i klubów jest pełna ludzi. Bloki nie są więc smutne, tak jak dość smutna jest Nowa Huta, Tysiąclecie czy Środula, gdzie jedyne usługi to magiel i melina dla panów spod bloku.
Kolejnym niezaprzeczalnym atutem Walencji jest dawne koryto rzeki Turii (które zwykle było wyschnięte, a później z
nagła rzeka zalewała całe miasto) przekształcone w świetny park - Jardin del Turia - ciągnący
się wzdłuż całego starego miasta (ponad 6 kilometrów zieleni!). W parku jest wszystko o czym możne marzyć każdy miłośnik sportu i zieleni, a nad nim wciąż podziwiać można kolejne mosty.
Ostatnim z miłych akcentów wyróżniających Walencję jest plaża - mająca pół kilometra szerokości i będąca wyposażona w elementy tak prozaiczne jak prysznice (czego nie można powiedzieć o większości plaż we Francji, gdzie albo jest wąsko, albo kamienie, albo absolutna dzikość natury, która oczywiście też ma swoje plusy).
|
Puente del Real, Jardin del Turia, Valencia |
|
Jardin del Turia, Valencia |
Miasto jest najbardziej znane z Fallas, święta ku czci świętego Józefa,
ale o tym później, bo między innymi dlatego przyjechałam tutaj
właśnie teraz.
Jednym z najbardziej promowanych „must
see” i dość nowym znakiem rozpoznawczym Walencji jest wybudowane
w korycie rzeki ogromne Miasto Sztuki i Nauki (Ciudad de las Artes y
las Ciencias). Kompleks jako wielka inwestycja i śmiały projekt ma
zarówno swoich zwolenników i przeciwników (obecnie chyba więcej
tych drugich). W jego skład wchodzi spory IMAX w kształcie kuli,
największe oceanarium w Europie, Muzeum Nauki i parę innych
budynków. Dla mnie całość kompleksu jest godna uwagi, tak samo jak muzeum
nauki, które posiada całkiem niezłe ekspozycje (na przykład o
wszystkich 23 chromosomach z których każdy miał swój własny
punkt!). Można tam też zobaczyć aksolotle meksykańskie, które
widziałam na żywo po raz pierwszy w życiu :).
Stare miasto
nie jest może duże, ale całkiem dobrze zachowane. Wikitravel
poleca spacer w dzielnicy Carme, ale w zasadzie wszędzie można
natknąć się na coś ciekawego – tu zaskoczy brama pamiętająca
panowanie muzułmańskie, tam XIII-wieczny kościół Zakonu Szpitalników. Najważniejsza
w obrębie starego miasta jest katedra, z której wieży można
oglądać
panoramę miasta. Tuż
obok znajduje się mniejszy kościół przeznaczony dla figury matki
boskiej - Virgen
de los desamparados, patronki Walencji, której święto obchodzone
jest w maju.
W
całym mieście porozrzucane jest wiele tradycyjnych targów, które
też warto zwiedzić.
Jak każde większe hiszpańskie miasto jest tu też Plaza de Toros dla miłośników i tych zastanawiających się jak wygląda walka z bykiem. Najwięcej walk odbywa się w lipcu podczas Feria de Julio i Las Fallas. Poza sezonem Plaza de Toros jest wykorzystywany do organizacji koncertów lub choćby, tak jak we wrześniu zeszłego roku, Oktoberfestu :).
Walencja
znana jest też z porcelany, jej muzeum (Museo
Nacional de Cerámica y Artes Suntuarias González Martí) mieści
się w przepięknej kamienicy na starym mieście. Można się też
wybrać do fabryki Lladro która wciąż produkuje porcelanę znaną
w całej Hiszpanii. Niestety jeszcze nie udało nam się tam dotrzeć.
|
Podczas meczu FC Barcelona - Levante UD deszcz prawdziwym fanom niestraszny (ale ja prawdziwym fanem nie jestem!) |
Miasto
może się też pochwalić zabytkiem wpisanym na listę światowego
dziedzictwa UNESCO, którego również nie udało mi się jeszcze
odwiedzić, co potwierdza, że Walencji tak naprawdę porządnie nie
zwiedziłam :p. La Lonja de la seda (dawny targ jedwabny) jest
opisywany jako jeden z najlepiej zachowanych późnogotyckich
budynków w Hiszpanii. Jak ujawnia jednak wikitravel istnieją
wątpliwości co do autentyczności gotyckich wnętrz (przy braku
wątpliwości co do tego, że fasada zewnętrzna została wielokrotnie
przebudowana w późniejszych czasach).
|
Cabanyal, XIX-wieczna dzielnica rybacka zagrożona przez nowe plany urbanistyczne |
|
Cabanyal, Valencia |
Najbardziej urokliwą stroną Walencji jest według mnie jej stara, niska zabudowa, którą można zobaczyć przede wszystkim w okolicach biednej, zapuszczonej dzielnicy Cabanyal i "lepszym" Benimaclet (który może się też pochwalić polskim sklepem "Żubr", zajmującym zaszczytne miejsce wśród polskich instytucji na stronie konsulatu honorowego RP w Walencji :)). Kamienice w obrębie starego miasta są oczywiście piękne, starsze i jak najbardziej godne podziwu, ale daleko im do czaru tych uliczek pełnych maleńkich, czasem parterowych domków.
|
Paella na wynos jak trzeba |
Miłą ucieczką za miasto jest wyprawa
nad Albuferę – nadmorskie jezioro (o średniej głębokości 1
metra!), będące największym przedstawicielem danwych słonowodnych
jezior w okolicach Walencji. Od XVII wieku jezioro stało się
słodkowodne wskutek nawadniania okolicznych pól ryżowych i
odprowadzeń wielu kanałów do zbiornika. Jezioro można zwiedzić
jedną z łódek czekających na przystani przy głównej drodze.
Jeśli jestem już przy ryżu nie mogę
zapomnieć o podstawowym daniu – Paelli. Paella valenciana jako
główne składniki ma kurczaka i królika, chociaż wielu lubi
podkreślać, że jako danie ubogich pierwotna forma zawierała
odpowiednio kaczkę i szczura z Albufery.
W kwestii napojów, za typowo lokalną
uchodzi horchata de chufa. Jak wyedukowała mnie wikipedia chufa to
cibora jadalna (migdał ziemny). Pije się ją głównie w lecie,
jest słodka, gęsta i w kolorze szarego mleka. Całkiem dobra, ale
jakoś dziwnie się ją pije.
|
Hemispheric w Ciudad de las Artes y las Ciencias |
Poza tymi dwoma specjałami okazuje się
że istnieje wiele innych walencjańskich specjalności których
listę możecie znaleźć
tu. Niedawno jadłam leche merengada –
polecam :)!
|
Barri del Carme i nadmorski deptak na którym w upalne noce można spotkać pikniki pełną gębą |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz