Kwietny most w Walencji na którym często zmieniane są dekoracje - na świeta - gwiazdy betlejemskie! |
Podróż do Walencji zdecydowanie
upłynęła pod znakiem przedsiębiorczości. Najpierw siedziałam
koło pewnej Krakowianki, która cały czas kogoś zagadywała,
przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy postanowiłam się do niej
odezwać (czego w sumie z własnej inicjatywy raczej nie robię, tym
razem obudziły się jednak we mnie ciepłe uczucia) okazało się,
że jest Kobietą Sukcesu do tego stopnia, że po prostu musi dzielić się
z otoczeniem swoją wiedzą i doświadczeniem.
Kolejną przedsiębiorczą postacią
jest Grzesiek. Grzesiek skontaktował się z Esteve, żeby dostać
się z nami, przy pomocy blablacar, do Walencji. W Walencji jest
Erasmusem, któremu chyba niedługo uderzy czterdziestka. Nie myślcie
jednak że każdy czterdziestoletni student to człowiek przegrany.
Dla Grześka na przykład prawo jest trzecim kierunkiem studiów (po
budownictwie i zarządzaniu z marketingiem) potrzebnym do sprawnego
poruszania się w umowach, przetargach i orzecznictwie sądowym.
Ubarwił mi czekanie na Esteve (a czekaliśmy całkiem długo!)
opowieściami o przepisach i historiach prawniczych z życia
wziętych.
Jeden z Trzech Króli |
Grzesiek chodzi na kurs na który sama
chciałam się wybrać (ile w tej Walencji kursów na temat prawa
humanitarnego, praw człowieka itp.!), postanowiłam więc nie tracić
czasu i już pierwszego dnia byłam na uniwersytecie. Podczas gdy dla
kogoś, kto studiuje w Walencji prawo i kierunki pokrewne był to
pewnie kolejny, przeciętny wykład, dla mnie stanowił kompletnie
nowe przeżycie. Po pierwsze – konferencja. Zamiast jednego
wykładowcy, mówców było trzech, w tym dwóch z ”pola walki”.
Fajna forma, którą można by wprowdzić i na polskich uczelniach.
Po drugie temat – „prawo wolności wyznania i islamofobia”.
Wydawałoby się, że Hiszpania, posiadając jedną z największych
ilości imigrantów, w tym ogromną grupę z Maroka (przy relatywnie
niewielkiej ilości „spięć” na dużą skalę) odrobiła już
swoją lekcję i coś podobnego przydałoby się na przykład w
Polsce (chociaż u nas mniejszości są pewnie wystarczająco małe
aby póki co sprawami wzjemnych stosunków się nie przejmować).
Okazuje się że jest inaczej. Prelegenci reprezentowali „pole
walki”, bo w to właśnie zamienia się wiele miejsc w Hiszpanii
gdzie muzułmanie próbują budować meczety lub choćby domy
modlitwy. W przypadku przedmieść Barcelony rodowici mieszkańcy tak długo
pikietowali i atakowali muzułmanów przed domem modlitwy, że
zamknięto go i podjęto decyzję o budowie meczetu w pobliskiej
strefie przemysłowej. Nakręcono też krótki film „Mesquita no”
(„Meczet nie”), do obejrzenia z hiszpańskimi napisami. Jednym z
prelegentów był przywódca muzułmanów z Santa Coloma de Gramenet
(mieszkający od 25 lat w Hiszpanii Marokańczyk, którego hiszpański
jako jedynego w pełni rozumiałam), który poruszył temat tego, że
Hiszpania przez dłuższy czas (ponad 700 lat!) była muzułmańska,
następowało mieszanie, jednak Święta Inkwizycja była tak
skuteczna, że do dziś Hiszpanie kategorycznie odcinają się od
jakiejkolwiek tożsamości muzułmańskiej.
Moros y cristianos, Onteniente (z wikipedii) |
O Trzech Królach też chciałam w
sumie napisać, bo właśnie wtedy byłam w Walencji ostatnim razem.
Święto Trzech Króli jest tutaj podstawowym świętem prezentowym -
Hiszpanie muszą więc czekać 2 tygodnie dłużej zanim dostaną
prezenty które my znajdujemy pod choinką. W samym domu, poza
prezentami, cała rodzina zbiera się, żeby podobnie do Francji
zjeść ciasto w kształcie koła wypełnione kremem. W cieście
ukryta jest figurka dla „króla” który zyskuje prawo do noszenia
przez cały wieczór korony (u nas figurka została jak zwykle w
ostatnim kawałku, którego już nikt nie dał rady tego dnia zjeść)
i „węgiel” dla tych bardziej pechowych. Poza obchodami w domu, w
każdy mieście przechodzi pochód, w skład którego poza Trzema
Królami znajdującymi się na końcu, przejeżdża cała kolekcja
„platform” z prezentacjami stowarzyszeń i szkół. Cała trasa
obstawiona jest przez mocno zbity tłum, polujący na cukierki i inne
podarki rzucane przez tych jadących na platformach. Co sprytniejsi,
mieszkający przy trasie pochodu rozkładają z okien i balkonów
parasole żeby ułatwić sobie łapanie cukierków. W naszym
ścisku,wśród zwykłego motłochu jeśli trafił się cukierek,
zwykle lądował w okolicach oka i towarzyszył mu spory ból. Ale i
tak było świetnie.
Po powrocie zorientowałam się że i w polskich miastach są pochody Trzech Króli, ale nieco bardziej oficjalne, z biskupem... i bez cukierków.
Po powrocie zorientowałam się że i w polskich miastach są pochody Trzech Króli, ale nieco bardziej oficjalne, z biskupem... i bez cukierków.
Reyes Magos - Walencja |
W styczniu byliśmy też z Esteve w bardzo przyjemnym i spokojnym Buñol. Centrum położone jest w dolinie, a pozostałe części miasteczka wspinają się stromo na wzgórze. Przemieszczanie się samochodem ma to do siebie, że zwykle bywa dość nudne, ale nie tym razem. Byliśmy w Buñol sporą, starszą wersją Dacii Logan, a uliczki miasteczka są wąskie. Bardzo wąskie. Tak wąskie że utknęliśmy szorując po murach budynków lewą stroną samochodu i przednim zderzakiem. Dla mnie sytuacja była bez wyjścia i tylko tłum osiłków lub dźwig mógłby nam pomóc. Na szczęście zjawiła się grupa pań dobrze znających Buñol i poruszanie się po nim. Z pewnym bólem i dalszym ocieraniem zderzaków udało nam się wykręcić.
Buñol |
Niepozorne Buñol raz do roku ogarnia jednak prawdziwe szaleństwo podczas Tomatiny, czyli święta o którym pewnie słyszeliście, podczas którego mieszkańcy i przyjezdni rzucają się pomidorami. Esteve nie chce się wybrać, natomiast ja mam nadzieję, że jeśli nie wezmę w niej udziału to przynajmniej kiedyś popatrzę na to co się tam dzieje z bliska :).
(pożyczone stąd - tutaj też 10 porad nt. tego jak najlepiej przygotować się na Tomatinę;)) |