|
Dune du Pyla |
Tym razem post będzie nieco inny. Będzie zbiorczy, z mniejszą ilością głupich historyjek, a większą mniej lub bardziej przydatnych informacji. Tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś z czytających znalazł się w Bordeaux, miał ochotę na plażing, a nie wiedział gdzie się udać. Bo Panie i Panowie, wbrew temu co mogłoby się wydawać osobom mieszkającym na codzień daleko od morza (mój przypadek), Bordeaux jest oddalone od wielkiej wody o co najmniej 56 kilometrów, mimo że na mapie jest już prawie tuż, tuż. Daje nam to od 40 minut do 4 godzin jazdy, zależnie od szczęścia. Szczęście zależy oczywiście od tego jakim środkiem transportu dysponujemy (choć samochód nie zawsze jest najszybszy), pory roku, dnia i tygodnia. Najgorsza jest zdecydowanie ciepła, słoneczna, letnia niedziela.
Oczywiście jest w Bordeaux możliwość udania się na plażę tramwajem, ale niestety z uwagi na kiepskie recenzje jeszcze nie udało mi się tam dotrzeć. Lac de Bordeaux wygląda mniej więcej tak:
|
Tak, tak przez sam środek jeziora biegnie autostrada |
W związku z tym nie pozostaje nam nic innego jak wsiąść w autobus transgironde, covoiturage, pociąg lub łapać stopa i jechać na prawdziwą plażę nad Oceanem Atlantyckim. A tam, jeśli tylko uda nam się pogoda, która bywa kapryśna, jest naprawdę cudownie. Wybrzeże Gironde tworzy tak zwane
Côte d'Argent i składa się w większości z płaskich piaszczystych plaż.
Jeśli tylko było to możliwe podczas naszego Erasmusa korzystaliśmy z transgironde (tu mapka). Co prawda ich autobusy grzęzną w korkach jak wszyscy, wyjazd z samego Bordeaux zajmuje im godzinę i czasami możemy przez nadmiar chętnych nie zmieścić się do autobusu, ale przynajmniej mamy pewność, że autobus nas dowiezie i to w najniższej cenie (w jedną stronę: 2,6 euro, w dwie: 4,2 euro, z możliwymi przesiadkami na kolejne linie; dobrą opcją są też bilety tygodniowe - solo i w opcji 2w1 z biletem tbc - nawet jeśli wybieracie się tylko na weekend).
Odkrywaliśmy więc plaże do których można dotrzeć z transgironde, czyli Lacanau, Carcans, Andernos-les-Bains, Cap Ferret i Soulac-sur-Mer (choć tu połączenia zajmują tyle czasu, że - teoretycznie - łatwiej dotrzeć stopem). Niestety w przypadku Arcachon i Dune du Pyla jest się - najprawdopodobniej przez złośliwość SNCF - skazanym na pozostałe środki transportu.
|
Andernos-les-Bains |
|
Bassin d'Arcachon słynie z obserwacji ptaków,
ale można natknąć się też na inne zwierzęta |
1. Andernos-les-Bains
Z wymienionych miejsc zdecydowanie najgorsze na plażowanie jest Andernos-les-Bains z tej przyczyny, że nie znajduje się nad otwartym oceanem tylko nad zatoką - Bassin d'Arcachon. Na brzegu, w stojącej wodzie, można więc znaleźć sporo atrakcji.
Myślę jednak, że warto się w tamte okolice przejechać ze względów przyrodniczo-krajoznawczych - są tam dwa rezerwaty, ruiny rzymskie - każde miasteczko ma coś do zaoferowania. Na przykład prom do Arcachon i Dune du Pyla. Wybierając tą atrakcję można po drodze zobaczyć bardzo charakterystyczne dla Bassin d'Arcachon chatki rybackie na palach - cabane tchanquée .
|
Cabane tchanquée
|
W Andernos i sąsiednim Arès trafiliśmy też na dwa porty ostrygowe - port ostréicole. W jednym było najwyraźniej tak uroczo, że zastaliśmy w nim nawet wesele.
Andernos ma również tą zaletę, że znajduje się na początku półwyspu Cap Ferret na którym jak dotąd - z uwagi na jedną, bardzo wąską drogę wyjazdową - zastaliśmy największe korki. Jeśli więc nawet musimy czekać 2 godziny na autobus przemieszczający się 4 km/h robimy to na świeżym powietrzu, a nie kisząc się w jego wnętrzu.
2. Cap Ferret
Trzeba jednak przyznać, że i Cap Ferret ma niezaprzeczalne zalety. Po pierwsze odpływa stamtąd spora ilość promów na drugą stronę Bassin d'Arcachon. Po drugie plaże, plaże, plaże. Mają nie tylko atmosferę dzikości i widok na Dune du Pyla, ale i kosmicznie rozrzucone bunkry o których
już kiedyś wspominałam :).
|
Lege, Cap Ferret - La Pointe |
3. Lacanau
Najbliższą Bordeaux plażą, którą udało nam się odwiedzić jest Lacanau. W podobnej odległości jest też La Porge w którym podobnie jak w Carcans podjeżdża się prawie pod samą plażę. Do obydwu miejscowości jest dość częste (jak na warunki transgironde), bezpośrednie połączenie. Lacanau to normalna, dość skomercjalizowana plaża z małym miasteczkiem, centrum informacji turystycznej i sporym zapleczem barowo-sklepowym w drodze z przystanku na plażę. Według mnie najnudniejsza.
|
Lacanau Ocean |
4. Carcans
Do Carcans autobusy jeżdżą rzadziej i jest nieco dalej, ale lądujemy zdecydowanie bliżej plaży, a "miejscowość" jest bardziej kameralna - składa się z kilku domków na krzyż mieszczących może trzy knajpy i dwie wypożyczalnie. Jest mniej tłoczno, a na półce z książkami znajdującej się przy wejściu na plażę (półki z książkami są też w każdym parku w Bordeaux, genialny pomysł!) można znaleźć angielskie wydanie National Geographic z lat 70 i grzejąc się w słoneczku czytać o Grenlandczykach.
W pobliżu obydwu plaż - Carcans i Lacanau - znajdują się jeziora, można więc wybrać między nimi, a oceanem.
|
Carcans |
5. Soulac-sur-Mer -- Le Verdon-sur-Mer -- Royan
Być może jednak (nie licząc Arcachon, a raczej Dune du Pyla, które po prostu trzeba zobaczyć) najprzyjemniejszym miejscem jest cypel stanowiący południowy brzeg ujścia Żyrondy. Tworzy go region Medoc, na północny-wschód od Bordeaux. Po drugiej stronie ujścia leży już inny departament i inny region - Poitou-Charentes.
Wybrałyśmy się tam z Esterą w ostatnią niedzielę, żeby choć z daleka spojrzeć na "Latarnię królów" bądź "Królową latarń (morskich)", czyli
Phare de Cordouan, w której ogromne zdjęcie mogłyśmy się wpatrywać przez cały rok stojąc w kolejce do recepcji akademika. Przedstawiana jest jako jeden z cudów Gironde, ale niestety z uwagi na jej umiejscowienie 7 kilometrów od brzegu, kasa jest zdzierana niemiłosiernie z turystów chcących ją odwiedzić. Niektóre firmy potrafią życzyć sobie nawet 40 euro za rejs tam i z powrotem z Verdon-sur-Mer (Gironde) lub Royan (Charente Maritime). Później, kiedy już dotrzemy do latarni, czeka nas spacer w jej stronę w wodzie i zwiedzanie samego zabytku (8 euro).
|
Phare de Cordouan |
Okazało się jednak że dotarcie do Soulac-sur-Mer czy Le Verdon nie jest takie proste. Transgironde dociera tam dwoma różnymi autobusami, spędza się więc w nich 3 godziny w jedną stronę. Postawiłyśmy na autostop, ale... jak to w niedzielę rano - nic nie jechało z naszego ukochanego zjazdu na autostradę w stronę Arcachon. W związku z tym postanowiłyśmy karkołomnie przedostać się na vcub'ie (rowery) w stronę właściwej drogi na Medoc po drugiej stronie aglomeracji. Po półtorej godzinie zaczęłyśmy iść właściwą drogą łapiąc stopa i pocieszając się myślą, że autobus i tak jeszcze nie wyjechał podczas gdy my zaraz coś złapiemy. Nie wiedziałyśmy, że mamy przed sobą aż 100 kilometrów.
|
Marina w Royan |
Trafiłyśmy jednak na bardzo sympatycznych ludzi i wciąż przed autobusem (choć różnica zmniejszyła się z 2 godzin do 40 minut) dotarłyśmy do Soulac-sur-Mer. Soulac, jak wiele miasteczek we Francji szczyci się zabytkiem UNESCO. Kluczem jest tutaj fakt wpisania całego szlaku do Santiago de Compostela na terenie Francji na listę. Każdy maleńki kościółek miał więc szansę stać się zabytkiem światowej klasy (podobnie z resztą do "
Drewnianych kościołów południowej Małopolski"). Ku naszemu zaskoczeniu bazylika o bardzo odpowiedniej nazwie Notre Dame de la Fin de Terres (czyli Notre Dame Końca Ziem), była centrum pielgrzymkowym już w XII wieku i naprawdę warto ją zobaczyć.
|
Na plaże często dociera się przez wydmy |
Soulac to miasteczko w typowym nadmorskim stylu podobnym do Arcachon choć mniejsze. W pewnym sensie sprawia wrażenie jakby jego najlepsze czasy już minęły. W centrum informacji turystycznej znalazłyśmy trasę z obiektami godnymi uwagi i tak trafiłyśmy na kolejne dwie atrakcje Soulac - petit train i bunkry. Zabytkowa ciuchcia odjeżdżając z punktu dość oddalonego od centrum Soulac łączy go z Pointe de la Grave i Le Verdon-sur-Mer. Prawdziwą atrakcją są według mnie jednak bunkry, które wyrastają jeden po drugim, można po nich swobodnie chodzić i oglądać stworzone na nich murale. Możliwe jest też zwiedzenie ich z
przewodnikiem, okazuje się bowiem że stanowią część stworzonego przez Niemców w czasie II wojny światowej
Wału Atlantyckiego ciągnącego się od Hiszpanii do Norwegii.
Idąc dalej wzdłuż nadmorskich wydm doszłyśmy z powrotem do torów ciuchci i stwierdziłyśmy, że nadszedł czas na ponowne łapanie stopa. Miałyśmy szczęście trafiając na pana, który powiedział nam o promach na drugą stronę Żyrondy. Okazuje się, że rzeczywiście istnieje coś takiego jak FerryGironde, kosztuje tylko 3,2 euro i łączy Verdon z Royan, a głębiej w lądzie - Lamarque z Blaye. Było po 16:00, ale takiej okazji nie mogłyśmy przepuścić. Postanowiłyśmy więc przeprawić się, rzucić okiem na Royan i... zobaczyć co będzie. I w jednym i w drugim przypadku miałyśmy około 100 kilometrów do Bordeaux, a w okolicach Royan przechodzi autostrada (chociaż nie ma autobusów, którymi wciąż mogłyśmy wrócić z Verdon).
|
Na podbój Poitou Charentes! |
Royan okazało się kolejnym kurortem z mnóstwem hoteli, przyjemnymi plażami z parasolami w starym stylu i festiwalem country (no, to akurat tylko w minioną niedzielę). Rozejrzałyśmy się dosyć pobieżnie i już mnkęłyśmy z powrotem. Na stopa wziął nas Rom, rodowity Francuz. Urodził się w Bordeaux, a od dziesięciu lat mieszka w Royan. To znaczy zakupił tam ziemię na której stoi jego przyczepa, a pół roku spędza w trasie po całej Europie. Wtedy żona prowadzi samochód a on campera. No właśnie. Gdyby nie żona, która będzie się czepiać to zawiózłby nas i do Bordeaux.
|
Uczestnicy atelier z tańca country :) |
Wjeżdżając do Bordeaux zauważyłam, że dotychczas nie wiedziałam o istnieniu cabanes wzdłuż brzegu Garonne - po obu stronach rzeki na pewnym odcinku rozsiane są domki na palach. Wysadzono nas w okolicach Gare St Jean i jak zwykle nasza kochana 10 zbrała nas do domu...
|
a na koniec 2 x Royan... |