Albi |
w drodze do Cordes-sur-Ciel |
Vive la France laïque :)!
Za drugim razem, kiedy z okazji przyjazdu Ani do Bordeaux wybraliśmy się ekipą PoLocos na festiwal Rio Loco.
Nasza – pierwsza w życiu Esteve – wyprawa autostopowa
zaczęła niezbyt szczęśliwym czekaniem przez półtorej godziny u stóp naszego
własnego akademika. Zlitował się nad nami kierowca tira, który widział nas
wjeżdżając do miasta i zabrał wyjeżdając, po zostawieniu towaru. Jeszcze na chwilę utknęliśmy w Langon aż
szczęście się do nas uśmiechnęło i dotarliśmy do miasta przed zmrokiem.
Mieszkaliśmy u Axel’a Sinclair’a (zapamiętajcie to nazwisko jako przyszłą
gwiazdę muzyki francuskiej) w cudownie położonym na skraju centrum miasta
bloku, który dawał świetny widok na całą starówkę. Zjedliśmy kebaba i padliśmy
jak zabici.
Kolejnego, świątecznego dnia, co okazało się mieć spore
znaczenie, wybraliśmy się do Albi, kryjącego jeden z francuskich zabytków
UNESCO czyli warowną katedrę świętej Cecylii. Poza nią jest tam też muzeum
Toulouse-Lautrec w Palais de la Berbie, czyli pałacu samego biskupa.
Zarówno Albi jak i Tuluza znane są z bycia „różowymi
miastami” i enigmatycznego „pastel” od którego nazwę wzięło w Tuluzie sporo
knajp, a nawet karta systemu transportu publicznego. Nazwa „ville rose” wzięła
się od wykorzystywanej w regionie do budowy wielu miast terakotowej cegły.
Pastel to natomiast pozyskiwany z rośliny o nazwie urzet barwierski niebieski barwnik, na
którym najpierw Albi, a potem Tuluza zbiły fortunę, do czasu sprowadzenia do
Europy indygo (również rośliny, choć bardziej egzotycznej) przez Portugalczyków.
Katedra Sainte Cecile, Albi |
W Albi trzeba na pewno zajrzeć do wnętrza katedry, zerknąć
na ogrody pałacu biskupa i przejść się na jeden z mostów. Nam, w drodze do
Cordes-sur-Ciel, gdzie - chcąc nie chcąc z braku komunikacji publicznej w dni
świąteczne - musieliśmy się wybrać stopem, udało się dotrzeć do mostu 22 sierpnia 1944 z którego roztacza się śliczny widok na całe stare miasto.
Z uwagi na brak transportu autostop działał znakomicie
(mimo naprawdę ograniczonego ruchu). Szybko znaleźliśmy się więc w Cordes,
które zdecydowaliśmy się zwiedzić na podstawie przepięknych zdjęć jakie można
znaleźć w internecie. Nasze wyobrażenia zostały jednak skorygowane przed
dotarciem do niego. Cordes miało być miasteczkiem istniejącym tylko i wyłącznie
dla turystów w stopniu zbliżonym do Saint-Paul-de-Vence na Lazurowym Wybrzeżu.
Na szczęście Midi Pyrenees to nie Cote d’Azur i mimo galeryjki za galeryjką na
głównej ulicy, dało nam się znaleźć parę pustych zaułków.
Z powrotem mieliśmy równie duże szczęście do stopa i pod
samo mieszkanie podwiózł nas uroczy, posiwiały potomek polskich Lwowiaków.
Monument aux Combattants de la Haute-Garonne, Tuluza |
W mieście można natknąć się też na przepiękne miejskie
rezydencje z Hotel d’Assezat przy Pont Neuf (wbrew pozorom najstarszym, jak
Pont Neuf w Paryżu) na czele.
Wybraliśmy się też do dwóch ogrodów – japońskiego i Jardin
des Plantes znajdującego się całkiem blisko Canal du Midi. O ile lepszy ogród
japoński można znaleźć we Wrocławiu, o tyle w Jardins de Plantes w którym
znajduje się też Muzeum Historii Naturalnej można zrobić sobie całkiem
przyjemną przerwę.
Tego samego dnia, po godzinnym przebijaniu się na
przedmieścia Tuluzy, w czasie którego zmoczyło dość porządnie nas i cały nasz dobytek
odnaleźliśmy naszego kierowcę, który w ramach blablacar miał nas zabrać do
Saint Gaudens...
Kolejna wizyta w Tuluzie w niczym prawie nie przypominała
pierwszej. Tym razem wybraliśmy się tam polskim, czteroosobowym składem z okazji
przyjazdu Ani i festiwalu muzyki karaibskolatynoskiej „Rio Loco”. Mieszkaliśmy
u przesympatycznego Cive o chińskich korzeniach, który był moim i Esteve
niedoszłym hostem. Świeciło piękne słońce, a otaczająca nas Tuluza, być może ze
względu na wydarzenia w ten weekend, była jeszcze bardziej alternatywna i
jeszcze bardziej odróżniała się od nieco snobistycznego Bordeaux niż poprzednim - deszczowym - razem.
Być może szybciej niż przy pomocy carpoolingu dotarłyśmy z Anią stopem do ścisłego centrum, wysiadając przy Allees Charles de Fitte przy której znajdują się chyba najtańsze second handy jakie dotąd widziałam we Francji. Były dość szczególne - część z nich zbierała pieniądze na cele charytatywne, a ich „obsługa” (a raczej ludzie na rzecz których te sklepy zarabiały) wciąż siedziała kiedy inni zamykali, poczęstowała nas melonem i zaprosiła do przymierzania ciuchów w zapleczokuchni. Kiedy natomiast porzednim razem mieszkaliśmy u Axel'a polecił nam ulicę Peyrolières w centrum miasta z modnymi second handami w stylu vintage. Starannie wybrane ciuchy, klientela i „specjalizacje” np. w przebraniach, bieliźnie czy latach 30., raj hipsterów. W Tuluzie będzie coś dla każdego:).
Być może szybciej niż przy pomocy carpoolingu dotarłyśmy z Anią stopem do ścisłego centrum, wysiadając przy Allees Charles de Fitte przy której znajdują się chyba najtańsze second handy jakie dotąd widziałam we Francji. Były dość szczególne - część z nich zbierała pieniądze na cele charytatywne, a ich „obsługa” (a raczej ludzie na rzecz których te sklepy zarabiały) wciąż siedziała kiedy inni zamykali, poczęstowała nas melonem i zaprosiła do przymierzania ciuchów w zapleczokuchni. Kiedy natomiast porzednim razem mieszkaliśmy u Axel'a polecił nam ulicę Peyrolières w centrum miasta z modnymi second handami w stylu vintage. Starannie wybrane ciuchy, klientela i „specjalizacje” np. w przebraniach, bieliźnie czy latach 30., raj hipsterów. W Tuluzie będzie coś dla każdego:).
Tuluza, Capitole i symbol regionu Midi-Pyrenees - croix occitane |
Z Charles de Fitte miałyśmy już dwa kroki do Prairies des Filtres, parku nad rzeką w którym odbywało się „Rio Loco”.
Orlando Poleo y su chaworo oraz "intermittents" podczas sobotnich występów |
grafika tegorocznej edycji festiwalu |
W niedzielę mieliśmy wracać, ale bezpośrednie wracanie do Bordeaux z rana byłoby przecież nudne. Przekonanałam więc wszystkich żebyśmy próbowali łapać stopa w dwóch kierunkach – jedna para na Auch – stolicę rolniczego Gers, a druga do Moissac z pięnym opactwem znajdujące się przy autostradzie w kierunku Bordeaux. Pierwszy samochód, który się zatrzymał i zabrał Mateusza z Esterą kierował się na Auch, decyzja więc zapadła.
Bazylika Saint Sernin, Tuluza |
Kiedy trafiliśmy na obwodnicę miasta i wszyscy którzy się zatrzymawali jechali przede wszystkim w inne miejsce Tuluzy, podjęliśmy decyzję o wypróbowaniu miejscówki poleconej przez Cive. W tym celu wybraliśmy się metrem na północne obrzeża miasta i chyba dobre 40 minut szliśmy dalej szukając dogodnego miejsca ze zjazdem na Bordeaux. Była 19:00. Znalazłszy się już w takim miejscu postanowiliśmy się podzielić, żeby nie straszyć kierowców naszą czteroosobową grupą. Skończyło się to tym, że kiedy Estera z Mateuszem byli o 21:00 już w połowie drogi, my nerwowo, wciąż w tym samym miejscu, przeglądałyśmy oferty z carpoolingu. Postanowiłyśmy wykorzystać naszą ostatnią szansę przed zapadnięciem całkowitego zmroku i o 22:00 ruszyłyśmy się... na bramki wjazdowez osobą jadącą w nieco innym kierunku. Tam na szczęście los w końcu się do nas uśmiechnął i zabrał nas pewien pan jadący do naszego przytulnego Gradignan na egzamin z fizjoterapii. W ten oto sposób przejazd z Tuluzy do Bordeaux zajął nam rekordowe 12 godzin... ale jaką przyjemnością było znalezienie się po takim dniu we własnym łóżku!
Tuluza tęczowa |