Barcelona. Barcelona.
Vicky, Christina. L’auberge espagnole (nic nie poradzę na to, że te słowa w
mojej głowie wypowiada Romain Duris, może za dużo było tej auberge). Ale zanim
Barcelona... sporo się wydarzyło.
|
Chateau, Carcassonne |
18 grudnia po raz ostatni w tym roku zjawiłam się na naszym
oddziale. Tak w zasadzie to po raz ostatni w życiu, bo po powrocie będę na
intensywnej terapii. Ponieważ była środa, zgodnie ze zwyczajem ktoś powinien
przynieść ciasto. Na fali pozbywania się jedzenia z lodówki i reprymendy
zarobionej poprzedniego dnia za niedostateczne zaangażowanie (z czym się nie
zgadzam, z resztą pochodziło to od nielubianej stażystki), postanowiłam podreperować
swój image przynosząc babeczki. No, i tak była moja kolej. W pocie czoła,
angażując PJ’a do tarcia i Mateusza do pieczenia przygotowałam więc 18
marchewkowych babeczek, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak kiedyś będę
mogła być Matką Polką (Polką, bo ostatnią osobą dla której PJ tarł marchewkę była jego polska babcia). Gotowałam już 3 dzień z rzędu, a babeczki zniknęły w mgnieniu oka!
|
Porte de l'Aude, Cite, Carcassonne |
Powiedziałam też wszystkim „au revoir” i zniknęłam tego dnia
dość szybko przygotowywać moją wyprawę po kraju Katarów (Albigensów) i
Katalonii. Dwa tygodnie wolnego... cóż poradzę na to, że moi francuscy collegues ich nie mają. Tak
smakuje wolność!
Po raz kolejny wyjeżdżając do Polski miałam swoją eskortę.
Francja mnie zdecydowanie rozpieszcza. Niecałe 3 godzinki i byłam w
Carcassonne, gdzie zaczęłam od spotkania z hostem, dejeneur i urządzenia się na
ten jeden dzień. I po raz kolejny, podobnie do Perigord, zwiedzałam w mgle
snując się po opustoszałych ulicach.
|
Carcassonne |
Przewodnik podpowiadał, że Carcassonne było miastem-twierdzą
Katarów, których w ramach papiesko-królewskiej krucjaty przegonił na południe
Okrutny Szymon de Montfort.
Katarzy, tudzież Albigensi byli „heretykami”,
którzy nie zgadzali się z ówczesną interpretacją religii przez Kościół. Wyznawali tylko podział na Dobro i Zło. Zostały więc po nich mgliste wspomnienia,
mapki i romantyczne zamki, do których wybierałam się następnego dnia. Szarość
ma się dobrze.
|
Łapki! |
|
widok z chateau de Queribus |
W Carcassonne do zwiedzenia jest tak naprawdę Cite. Poza tym
możecie jechać dalej do Tuluzy lub Perpignan. Najbardziej imponujące są według
mnie dwuwarstwowe mury, odrestaurowane czy nie, robią niesamowite wrażenie. Po zwiedzeniu Cite
pobłądziłam jeszcze troszkę po samym mieście i wróciłam do hosta. Gościł mnie
Cyril, tata który przeprowadził się na południe z Paryża w pogoni za „domem z
huśtawką dla moich dzieci w ogródku”. Muszę przyznać, że trochę mi tej huśtawki w dzieciństwie rzeczywiście brakowało. Dziewczynek niestety nie było w domu,
ale cały promieniował wręcz dziećmi. Było w nim też pełno kapitalnych patentów
jak na przykład kolekcja zdjęć dłoni rodziny, przyjaciół i couchsurferów (i innych części ciała) uwiecznionych
dzięki kserokopiarce :).
Carcassonne i Canal du Midi natchnęły mnie do małego
researchu. Kanały Europy – jakie mamy? Dla mnie to fascynujące, bo pomysł
połączenia oceanu z morzem z ominięciem półwyspu Iberyjskiego brzmi jak na XVII wiek genialnie i szalenie zarazem.
Tutaj znajdziecie nieco bardziej historyczny projekt Unii Europejskiej na temat kanałów wraz z zebranymi informacjami i mapką, a
tu od strony praktycznej - po czym da się pływać.
Następnego dnia w ramach programu intensywnego
wykorzystywania autobusów regionalnych (Bo, słuchajcie, są za 1 euro! To tyle w
temacie porad transportowych podczas tej wyprawy... Mówiłam już że jeśli
kupujecie bilet kolejowy z wyprzedzeniem, gdziekolwiek bądź, nawet do Nicei - czyli na 8 godzin drogi - zawsze kosztuje 20/25 euro?) wybrałam się do miasteczka Quillan, bo tylko
tam mogłam przesiąść się z z busa jednego departamentu do drugiego. Rzadko zdarza się, żeby bus z jednego
regionu (Aude) przejeżdżał do drugiego (Pyrenees Orientales), ale w tym
przypadku tak było. W trakcie małego researchu jeszcze w domu okazało się, że
właśnie tam znaleźli ostatnie schronienie Katarzy i tam też spalono ich
ostatniego prefekta.
|
Chateau de Queribus |
Kiedy dotarłam do Quillan, w 15 minut ogarnęłam mieścinkę, nie potrafiłam natomiast znaleźć przystanku autobusowego należącego do Pyrenees Orientales. Wiedziałam jednak że bus i tak odjeżdża za 4 godziny, w obliczu czego postanowiłam
łapać stopa. A była w zasadzie dopiero 4 wyprawa kiedy robiłam to samotnie (ale
wcześniej naprawdę musiałam albo jechałam naprawdę krótki odcinek). Moim
pierwszym kierowcą był kierowca tira, tym razem jadący do rodziny. Dowiedziałam
się, że zdarzyło mu się kiedyś jechać przez 5 dni z Węgierkami, które złapały
go na Węgrzech i jechały przez Włochy do Francji. I prawie nie mówiły po
francusku. Poprosiłam żeby wysadził mnie w Maury. Stamtąd było już 8 kilometrów
do Chateau de Queribus. I była droga. Przez większość czasu pusta. Postanowiłam
się jednak nie poddawać i szłam. Koło jakiejś psiarni, albo czegoś
podobnego. Wiał wiatr, wyły psy. Zawrócić?
|
i po sąsiedzku chateau de Peyrepertuse |
Kiedy już byłam prawie zdecydowana, pojawił się samochód. Zaproszono mnie na pakę transita, po czym okazało się, że
była to półpolska para. Polacy mieszkają więc nawet w wiosce o uroczej nazwie
Cucugnan ([Kukunią] :]). Byli tak mili, że wwieźli mnie na samą górę, aż pod
kasę zamku, a ja zaczęłam się zastanawiać jak dotrę do Maury tak żeby zdążyć na
autobus do Perpignan jeszcze tego dnia. Z pewnością
|
Cucugnan, czyż nie słodkie? |
nie było już szansy na
odwiedzenie drugiego, ponoć bardziej imponującego chateau de Peyrepertuse. W linii
prostej znajduje się co prawda 4 kilometry dalej, ale bez skrzydeł, z
zejściem z jednej i wejściem na drugą górę dystans się wydłużał. Póki co
zostawiłam plecak i ostrzeżona przez panią z kasy, że z uwagi na wiatr na górze
powinnam trzymać okulary żeby nie odleciały (!) - co było tylko odrobinę
przesadzoną radą - zaczęłam się radośnie wspinać. Na górze poza mną było tylko
dwóch starszych panów, skośnooka rodzina i zapierające dech w piersiach widoki. Do zamku rzeczywiście prowadzą tylko jedne małe drzwi przez które wiatr wieje z zaskakującą siłą i prędkością. W całej konstrukcji natomiast najbardziej ujęły mnie nisze najprawdopodobniej służące do oblewania nieprzyjaciół u bram gorącą smołą. Nigdy wcześniej tego nie widziałam.
|
w stronę Place Arago, Perpignan |
Moi starsi panowie odjechali kiedy schodziłam. Damn it! Jak ja wrócę? Przecież
Chińczycy są zbyt konserwatywni żeby wziąć autostopowiczkę. Mimo to
postanowiłam się na nich zaczaić. Okazało się, że byli brazylijskimi
Japończykami (lub japońskimi Brazylijczykami?) i nie mieli żadnych problemów
żebym z nimi jechała. Ani zjadła lunch. Ani spędziła resztę popołudnia, była
ich mini-przewodnikiem podczas degustacji wina, pojechała i zwiedziła razem
Perpignan. Przez popołudnie miałam więc brazylijską rodzinę z mamą, tatą,
trzema chłopakami i dziewczyną jednego z nich. Byli z Sao Paulo, a para
studiowała medycynę.
[Właśnie usłyszałam, siedząc w pociągu do Barcelony, że
polski jest drugim, co do częstości, językiem w którym mówi się w Wielkiej
Brytanii, allez les Polonais! Jest tu, w okolicach Barcelony, z kolei całkiem
sporo Angoli]
|
wszystkie brazylijskie dzieci |
Dzięki mojej rodzinie uświadomiłam sobie, że wino – widzicie
– pochodzi nie tylko z Bordeaux i że jestem jego wielkim znawcą. Kiedy
weszliśmy do cave cooperative pan winoroślnik zapytał czy jesteśmy wszyscy
studentami enologii. Było to o tyle zabawne, że ja to ja, a moja „rodzina”
chciała się napić i kupić pamiątki dla tych którzy zostali w domu. „Nie, ale
studiuję w Bordeaux”. „Ach, to na pewno znasz się na winie! Wszystkie nasze
wina to greneche noir (co to za szczep to greneche? Nigdy o nim nie słyszałam!),
chcesz wytrawne czy słodkie?”. Od degustacji powoli zaczynało mi się kręcić w
głowie, ale muszę przyznać, że zaczynałam rozróżniać smaki!
|
plac przed Cathedrale St Jean, Perpignan |
Kiedy dotarliśmy do Perpignan trochę pobłądziliśmy i moja
rodzina pojechała do siebie dokładnie zanim odnalazłam prawdziwe, całkiem
ładne i stare centrum miasta. Po nieudanej próbie dostania się do pałacu królów
Majorki (otoczony murem podobnym do tego z Blaye, jak z resztą sporo
fortyfikacji tutaj na południu) poszłam do mojej hostki. Po raz pierwszy
zdarzyło mi się być samotnie nocowaną przez dziewczynę i to taką która
zaprosiła mnie sama! Była przekochaną 35-letnią, powiedzmy, hipiską. Mówiła, że
po powrocie z Indii (gdzie była 1,5 roku temu) nigdy nie jesteś już taki sam, a
całe mieszkanie było buddyjsko-tybetańsko-indyjskie. A na kolację naleśniki z
jej regionu – Aveyron. Na kolacji zjawiła się dwójka jej znajomych, jeden po
drugim, którzy mieli wspólną przeszłość i w tempie ekspresowym zostałam
wciągnięta w życie i perypetie hippie-alternatywnych singli z Perpignan. Mieli
nawet swój własny ogródek do którego jeździli dbać o warzywka całą paczką.
Jednak Francuzi nie zawsze bywają tacy źli (połowa paczki była włosko-hiszpańska).
|
Collioure |
Tam dowiedziałam się też o świetnym festiwalu w Cevennach organizowanym w sporej części przez Rainbow Family, o której dowiedzieliśmy się po raz pierwszy od naszego hipisa z Batumi a także o wioskach niemieckich
hipisów na Gomerze (którzy teraz mają 70 lat i wychowali już kolejną
generację). Do tego wszystkiego Ben zajmowała się kręceniem z dzieciakami
filmów i zastosowaniem wspólnego kręcenia filmu jako narzędzia współpracy
miedzypokoleniowej. To właśnie kocham w couch surfingu.
Dzisiaj natomiast wstałyśmy skoro świt, a nawet przed nim,
żeby zdążyć na północ i południe. Ben jechała do domu na święta, a ja w
kierunku Hiszpanii. Pierwszym przystankiem było Collioure, urocze miasteczko ze
starym kościołem i zamkiem. Obydwa, razem z sąsiednim Port Vendres, przez który
niestety przejechałam tylko autobusem, serdecznie polecam, bo są przeurocze.
|
Cadaques, już po hiszpańskiej stronie |
Niestety autobus nie jechał do Cerbere i zatrzymał się w Banyuls-sur-Mer, w którym w
zasadzie prawie nic nie ma. Podeszłam jeden przystanek próbując wyjść poza
miasto i na stopa zabrała mnie mama z dwoma rozkosznymi dzieciakami. To muszę
przyznać. Prawie wszystkie francuskie dzieciaki są takie słodkie. A moze
wszystkie są słodkie i to we mnie się coś zmieniło?
Tak oto znalazłam się w Cerbere i nieugięta powędrowałam w
stronę granicy. 4 km i będę w Hiszpanii! Wyglądało to i tak lepiej niż
przerażające opisy na tripadvisorze, gdzie znalazłam jedyny komentarz „tak,
wysiadasz w Cerbere, a Ciebie i Portbou w Hiszpanii skąd jest pociąg do Figueres
dzieli tylko wielka góra”. Zaczęłam mieć już całkiem ładną panoramę Cerbere
kiedy zatrzymała się bryka z Franche Comte. Jedzie do Portbou, to wsiadam! Mój
kierowca okazał się mieszkającym od 7 lat w Hiszpanii Marokańczykiem, który na
wstępie opowiedział mi o sobie całą masę historii. Pracuje jako budowlaniec,
ale z wykształcenia jest informatykiem. Był też dziennikarzem w Maroku, a i w
Hiszpanii od czasu do czasu coś skrobnie, prowadził szkolenia z pierwszej
pomocy dla hiszpańskiego Czerwonego Krzyża. Miał w Barcelonie swego czasu 4
restauracje, a kubańskie 18-latki pracujące w jego restauracji z rozkoszą
znikały z nim nocnych ciemnościach. No, generalnie to kobiety mają z niego
wiele przyjemności i przecież seks to potrzeba jak jedzenie lub picie.
Mogłabym się z tym zgodzić, problemem było jednak to że
jechaliśmy sobie po Hiszpanii jego samochodem.
Jestem człowiekiem wolnym, liberalnym czy posiadam obydwie te cechy? Dlaczego wydaję
się spięta? Chyba jednak nie jestem tak liberalna jak mi się wydaje, co?
|
Co jak co, ale sufit Dali potrafił pomalować! |
No i dobrze, być może. Kiedy ustaliliśmy już w Cadaques
(zrobiliśmy mały detour po tym jak stwierdził że specjalnie dla mnie
pojedzie nie do Portbou, nie do najbliższego miasta, a do Figueres), że z
pewnością nic z tego nie będzie, Hasan zaczął uderzać w nutę romantyczną. W
ciągu 4 godzin przeżyłam więc romans życia, od randek i poznania (które mogą trwać raptem 2 minuty) po smutne rozczarowanie. Bardzo mi przykro. Cadaques to
bardzo ładne miasto, zwłaszcza obserwowane z oddali, z bliska bardziej podobało
mi się w Collioure. Całe Cadaques naznaczone jest Dalim, podobnie z resztą do Figueres
w którym znajduje się jego muzeum. Naprawdę podobają mi się pracę Dalego, ale
kim trzeba być i jakie mieć mniemanie o sobie żeby za życia samemu stworzyć
swoje muzeum?
|
Odpłynąć z Salvadorem... |
Moja niespełniona gorącokrwista miłość postanowiła uszanować moją
prywatność i skoro zażyczyłam sobie samotnego zwiedzania muzeum Dalego,
zjedliśmy tylko lunch, wypiliśmy kawę i rozstaliśmy się ustalając, że jesteśmy
bratem i siostrą. Ale jakbym kiedyś zmieniła zdanie... No pressure over
cappucino. Zostałam sama, odetchnęłam, spojarzałam w Dal(ego). Jak w sumie
powiedziała Ben o hinduskich mężczyznach... podczas jej podróży z mężczyznami rozmawiało się nudno, głównie przez to, że cały czas nawiązywali do seksu. Ale nic się nie działo, nic się nie dzieje. Przywyknąwszy, każdy
kolejny podobny delikwent staje się już tylko lekko rozczarowujący.
A teraz, z gracją wskoczywszy do niemal odjeżdżającego
pociągu, dojeżdżam do Barcelony. Wyjeżdżając będę miała już na koncie przyprawiające o zawrót głowy 72 godziny spędzone na hiszpańsko-autonomicznym (bo u Basków i Katalończyków) gruncie.