Stewardesa obwieściła „Bienvenue a Santiago du Chili”. Jest
6:30 i 3 stopnie za oknem. 6:30 i wciąż noc?! No tak, przecież jest zima. Niemniej
jednak mam wrażenie, że noc jest tutaj ciemniejsza. Kiedy lecieliśmy samolotem
nie dało się zobaczyć kompletnie niczego.
Po odczekaniu godziny w kolejce do kontroli paszportowej dotarłam do
kontroli... Ministerstwa Rolnictwa. Jest to bardzo poważna sprawa, gdyż kraj o
wyjątkowo wrażliwych ekosystemach musi bronić się przed wrogim nasieniem. Na
pokładzie samolotu rozdawali nam – podobnie jak przy wjeździe do Stanów –
deklaracje na temat przewożonych to
Kraje płacące za wjazd na teren Chile, wszystko rozumiem, ale...Albania?! |
Następnie czekanie w kolejce na przesłuchanie z dwoma alternatywnymi zakończeniami - reprymenda lub grzywna. Na szczęście Chilijczycy okazali się - i mam nadzieję, że będę dalej w tym przekonaniu się utwierdzać - przemiłymi ludźmi, a sprawa zakończyła upomnieniem. Dostałam też ksero mojego wyroku na pamiątkę <3. Jeśli jednak ktokolwiek wybierałby się kiedyś do Chile radzę mówić prawdę, żeby oszczędzić ludziom pracy, a próżniowo zapakowane rzeczy ponoć przechodzą.
O tym, że Chilijczycy są sympatyczni mogłam zorientować
się już w samolocie kiedy siadłam koło Nicolasa, który wracał z wymiany
uczelnianej w Marsylii. Pogadaliśmy, doradził co powinnam zwiedzić, piliśmy
razem piwo i zaoferował, że kiedy wpadnę do Valparaiso, chętnie mnie oprowadzi.
Jednak moja droga nie zaczęła się przecież w Paryżu, gdzie poznałam Nicolasa.
Zaczęła się w Krakowie tuż po przygodzie z panem Jerzym the landlordem, który
wszystkich nieco rozstroił nerwowo. Ale
nic to, Kraków na tą chwilę - a na pewno villa Radziwiłłowska – został za nami.
Z Krakowa pojechałam autobusem do Budapesztu, siadając koło Polki, która wiele
lat temu poznała na Słowacji Węgra, wyszła za niego za mąż dzięki czemu
kompletnie nie znając węgierskiego znalazła się gdzieś pod granicą z
Chorwacją. Męża już co prawda nie ma,
ale zostały 3 bardzo udane według opowieści córki. Piszę o pani, ponieważ
umilała mi znaczną część podróży rozmową, a była tym ciekawsza, że
reprezentowała priorytety całkiem inne od moich. Kiedy usłyszała, że Philip
przyleci do mnie do Peru żeby razem pojeździć, stwierdziła że COŚ musi być na
rzeczy. No przecież ludzie – a zwłaszcza Amerykanie! – nie pakują się w taką
dzicz dla przygody czy rozrywki. On - moi drodzy - ma mnie na oku. A jeśli nie ma
to może ja się postaram? Jej koleżance na przykład udało się, skończyła
psychologię i socjologię, pojechała do Stanów, wyszła za pierwszego lepszego
chłopca z baru (który był śmieciarzem), a o mezaliansie tym pisano nawet w
gazetach. Jak łatwo się domyślić związek długo nie przetrwał, ale prawo pobytu
(czy jak się to zwie) zostało.
Autobus godzinę przed czasem dotarł w nikomu
nieznane miejsce, musiałyśmy się więc jakoś odnaleźć. Udało
się zrobić to bardzo szybko dzięki instrukcjom Tamasa, u którego tamtej nocy
spałam (był współlokatorem Jackie - dziewczyny, którą poznałam na wymianie w Bułgarii, a
której akurat nie było). Następnego dnia wybrałam się na przechadzkę, i po raz
kolejny stwierdziłam, że Budapeszt to chyba miasto idealne. Jest ładne,
przyjemne i nie ma przytłaczającej atmosfery Warszawy. Żałuję, że nie
udało mi się tam jeszcze wybrać celowo, a nie tylko przy okazji przesiadek. Po
kolei mijałam okolice po których ponad rok temu wałęsałam się razem z nowo poznaną Agatą i
Martą czekając na samolot do Salonik. Niestety nie powiem jak wszystko się
nazywało, bo trafiając do Budapesztu przez przypadek nigdy się nie przygotowuję i
podziwiam nie do końca wiedząc co. Później skręciłam w ulicę Andrassy (co było
już zaplanowane) i mijając dobre ponoć Muzeum Terroru, doszłam do parku i Placu
Bohaterów, gdzie leżąc na ławce i patrząc na drzewa mogłam sobie spokojnie
odpocząć. A na koniec zjeść oczywiście langosa, bo czym byłaby wizyta na Węgrzech bez niego ;).
Poza Muzeum Terroru Tamas polecił mi też przejażdżkę metrem
numer 1 jako najstarszą linią w mieście. To również odłożyłam na moment, kiedy
nie będę w czasie przesiadki, z gorączką i wieloma nie odespanymi nocami na
koncie.
No. I to w zasadzie byłoby z pierwszych 48 godzin tyle.
Bierz Philipa, pojedziesz z nim do Stanów i może wyjdziesz za prezydenta Obamę!
OdpowiedzUsuń