niedziela, 7 lipca 2013

Una chica robada


Nie wiem co robiliście w weekend (mam nadzieję, że cokolwiek to było bawiliście się dobrze), ale ja zrobiłam naprawdę wielki krok. Nie tylko w kontekście latynoamerykańskim.
Od początku, nawet przed przyjazdem tutaj wiedziałam, że chcę jechać do Chiclayo. Dlaczego? Bo wyczytałam gdzieś, że jest tam największe w tej części Peru targowisko szamanów. Okazało się to najprawdopodobniej wciskaniem kitu, a jeśli nie – szamanizm w Peru zanika. O Chiclayo usłyszałam też od


Justyny, która była tu miesiąc przede mną i nie wybrała się tam, bo wiele osób mówiło jej że jest tam niebezpiecznie, a jej kuzynkę napadnięto z nożem. Wikitravel twierdziło tylko, że strasznie kradną w niektórych okolicach. Chiclayo zaczynało pachnieć tajemnicą. Później usłyszałam, że ludzie z Trujillo mają tam całkiem sporo znajomych, jest tam uczelnia medyczna, z którą też mamy wymianę i mogłam trafić tam na cały miesiąc, oraz – z mojego SA Handbook – że poza jedną okolicą jest tam relatywnie bezpiecznie. Wahałam się do ostatniej chwili. Miałam jechać w sobotę rano, a jeszcze godzinę przed wyjściem otwarłam laptopa, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie wykupili biletów (decyzję zostawiłam ślepemu losowi).
fotel fryzjerski, wersja dziecięca <3
Wykupili! Nie miałam czym jechać. I wtedy uświadomiłam sobie, że jednak chcę. Poszukałam innej firmy i ostatecznie pojechałam Emtrafesą, która kursuje między tymi miastami co godzinę. Najpierw czekał mnie 40 minutowy spacerek przez miasto. Stwierdziłam, że taksówką powożę się, kiedy będę wracać w niedzielę po zmroku. Chwilka i już miałam bilet – odjazd za 15 minut. Jechałam w autobusie o wiele obiecującej nazwie „Panoramico” (w latynoamerykańskich busach jest kilka klas, a cały autobus ma jedną klasę, jest więc normalny – panoramico – VIP i coś tam jeszcze). Nie tylko nie był cały przeszklony. Otóż ja, jedyna gringa w autobusie, żądna widoków dostałam siedzenie od korytarza, przy oknie które było zastawione jakąś blachą. W związku z tym chłopak po przeciwnej stronie doszedł chyba do wniosku, że wpadł mi w oko kiedy tak co chwilę na/za niego zerkałam.
Cały ten wypad był jak na mnie dość karkołomny. Po raz pierwszy zdarzyło mi się iść na przystanek w nadziei „że będą bilety” i jechać w nieznanym kraju, do nieznanego miasta z nadzieją „że będzie gdzie spać”. Sama. Miałam tylko zdjęcia jakichś adresów z SA Handbook. Przyjechałam, wysiadłam. Zaczęłam iść jakąś ulicą. Później okazało się, że była to główna ulica łącząca wszystkie najważniejsze miejsca w Chiclayo.
Cuy'e
San Pedro
Zaczynam mieć patent na tutejsze miasta. Gdziekolwiek jesteś – zapytaj osoby wzbudzającej zaufanie o Plaza de Armas. Po dotarciu tam poszukaj "i Peru". To nic, że policjant twierdzi, że coś takiego nie istnieje, szukaj. Dlaczego informację turystyczną lokują na jakiejś bocznej ulicy?! W informacji objaśniono mi dokładnie skąd, za ile i który busik oraz polecono hostel San Lucas jako jedyny tani i godny zaufania. Innych w ogóle nie mają w spisie (tak samo z busami, do których nie mają zaufania). Po krótkim spacerku znalazłam hostel, do którego praktycznie włamałam się napierając na drzwi (nie wiedziałam co robić :p). W środku była przeurocza dziewczyna, która latała po całym hostelu obficie skrapiając go środkami z chlorem (następnego dnia o 7 rano – niedziela! – pachniało tak i tak wyglądała jakby coś tynkowała). Dostałam swój pokój, który miał dokładnie ten sam numer, co moje mieszkanie w Trujillo. Standard hostelu dobrze określa napis przy wejściu „backpacker”. Jest więc bardzo podstawowo i niezbyt elegancko (co widać na zdjęciach), ale niech mi ktoś pokaże jedynkę przy rynku za taką cenę ;)! Tu należy się słowo wytłumaczenia do paru zdjęć. Pytanie nr 1: jak sprawić, żeby woda pod peruwiańskim prysznicem była ciepła? Otóż wchodząc pod prysznic zauważamy 1 zwykłe pokrętło. Nie może być więc tak, że w prawo to ciepła, w lewo to zimna. To by było głupie. Jakie jest rozwiązanie? Bezpiecznik. Przed wejściem pod prysznic włączamy go. W ten sposób woda staje się ciepła. Nawet zbyt. Wtedy trzeba operować wyłączaniem i włączaniem bezpieczników na zmianę, bo nie ma opcji pośredniej. Ok, pytania 2 nie ma, bo tylko to chciałam wytłumaczyć. Kiedy już rozgościłam się w pokoju i przygotowałam do zwiedzania uświadomiłam sobie, że w sumie przydałaby się torebka. Czemu jej nie wzięłam? Stwierdziłam więc, że kupię drugą, większą. Moją zdobycz znalazłam na targu u pana sprzedającego rękodzieło nieopodal stoiska z cudownymi sokami. Odpowiednio wyposażona
ozdoby ze złoconej miedzi znalezione w Sipan
wybrałam się na targowisko szamanów (już wcześniej pani z informacji nieco sprostowała plotkę, mówiąc że czarom poświęcony jest tylko pewien sektor). Na targowisku niestety głowy lam nie były poustawiane w stosy po niebo. Stał tylko jeden smętny pan z jakimiś innymi zasuszonymi cudami. Było też stoisko specjalistyczne z maściami z iguany. Szkoda, że nie śmigam po hiszpańsku :(. Były natomiast stosy muszli i kaktusa San Pedro. Do czego są muszle – nie wiem, kaktusa natomiast przerabia się na jakieś proszki, albo syropy – więcej o cudownych efektach tegoż syropu można przeczytać w „Szlakiem Gringo”. Na wszelki wypadek obeszłam cały targ dookoła, żeby się upewnić, że żadna szamańska perełka nie umknęła mojej uwadze. Znalazłam natomiast dział z żywym inwentarzem, gdzie pośród indyków, kur i królików kwiczały
widok z hostelu
bezpieczniki
biedne cuy’e.
Cuy jest w Peru prawdziwym przysmakiem. W związku z nadmiarem czasu do zmierzchu (postanowiłam po zmroku się już nie pałętać) wybrałam się w stronę mini dworca autobusowego do Lambayeque, gdzie umieszczono wszelkie bogactwa znalezione w grobowcach kultury Moche w Sipan. Lambayeque to malutkie miasteczko, oddalone od większego Chiclayo o jakieś 8 km. Ale jako stolica już kolejnego regionu ma swój własny uniwersytet. Który wygląda dość zabawnie przy prawie wiejskim skwerku. Ponieważ zwykle nie potrafię należycie docenić wystaw muzealnych i niezbyt dobrze znam hiszpański, bardzo cieszyłam się, że wcześniej przebrnęłam przez wszystkie posiadane artykuły ze starych National Geografic o Peru. A tak się składało, że chyba ze trzy były o Moche, bo wtedy – w latach 1999/2000 – to było nowe, niesamowite odkrycie. Czułam się niemalże jak mały archeolog. Zauważył to pan pilnujący całej wystawy i w każdym pokoju miał dla mnie przygotowaną historyjkę. Po hiszpańsku. W Lambayeque poza muzeum Nuestro Senor de Sipan, które odwiedziłam (przechowującym niesamowite zestawy grobowe dwóch postaci – Senor de Sipan, Pana Sipan i Sacerdote, szamana) jest jeszcze muzeum Brunning, ale do niego akurat się nie wybrałam. Zapomniałam jeszcze powiedzieć. W Chiclayo, pozbawionym wiecznych chmur Trujillo, było spokojnie z 7 stopni cieplej, mogłam więc wreszcie nacieszyć słońcem i względnym ciepłem. Wracając do hostelu przytrafiła mi się zabawna sytuacja. Szukałam czegoś do jedzenia i weszłam do całkiem porządnie wyglądającej, peruwiańskiej wersji KFC zamawiając zestaw reklamowany przy wejściu. Pani coś powiedziała, zgodziłyśmy się, a ja usiadłam przy stoliku. Przy czym obsługa cały czas na mnie zerkała (zdążyłam się przyzwyczaić, bo zwracam tu na siebie uwagę i słyszę jaka jestem bonita za sprawą innego koloru skóry choćbym była zasmarkana i miała tłuste włosy, co ostatnio prezentuję). Po pewnym czasie postawiono przede mną zestaw na wynos, którego przecież nie zamawiałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. Zapytano mnie jeszcze tylko o coś odnośnie napoju, a kiedy zorientowano się, że kompletnie nie czaję nalano mi pepsi do woreczka. Moje pierwsze picie z woreczka. Starałam się udawać,
Lambayeque

że wcale nie byłam zaskoczona i wszystko było zaplanowane. Udało mi się pozostać na tyle przytomną, żeby wydębić jeszcze plastikowy widelec, po czym pospiesznie zwinęłam się z dowodem mojego rażącego braku znajomości hiszpańskiego.

Hostel – pomimo 20 zapisanych na ten dzień gości – wciąż był pusty co nieco mnie rozczarowało. Żadnych ludzi porozwalanych na kanapach jak w „Yes” w Tbilisi, żadnego palenia trawy, pusto. Dopiero koło 20:30 kiedy kładłam się już spać (!) zaczęła grać jakaś muzyka, ale dość szybko się urwała, zaczął natomiast szczekać i kręcić się pod moimi drzwiami pies co ostatecznie zniechęciło mnie do wychodzenia i szukania nowych znajomości. Moje wczesne pójście do łóżka poskutkowało pobudką o 4 nad ranem, udało mi się jednak zmusić samą siebie i wstałam o 6:30. Staram się tłumaczyć to sobie jet-lagiem i brakiem jakiegokolwiek zajęcia, a nie starzeniem. Wyszłam z hostelu o 7:30, a dla dziewczyny pilnującej go nie było żadnym problemem, żeby mój bagaż przeleżał w moim pokoju o 2 godziny ponad dobę hotelową. Wszyscy w Chiclayo byli dla mnie naprawdę mili! Chciałam iść prosto na autobus do Sipan, ale na Plaza de Armas właśnie wyładowywał się wóz wojska i stało się jasne, że coś się dzieje. Nie wiem jak, ale dowiedziałam się, że o 9 będzie uroczysta ceremonia wciągnięcia flagi. Tą godzinę spędziłam więc na mszy w katedrze, niestety rozczarowało mnie, że latynoska naprawdę niewiele różni się od naszej.
nieco bardziej wyluzowana część pochodu "na tyłach"
ceremonia podniesienia flagi i katedra
Tym razem trzeba było trochę poczekać aż colectivo się zapełniło. Dopiero wtedy ruszają w drogę. Warto dodać, że każde colectivo (ale i wiele samochodów osobowych) ma swoją nazwę naklejoną na przedniej szybie. W międzyczasie do naszego pojazdu kilka razy wpakowywali się przeróżni, często 2,3 razy Ci sami sprzedawcy z babeczkami, karmelkami i napojami. Ruszyliśmy. Droga dość szybko z asfaltu przeszła w zwykłą ziemię. Jechaliśmy na zmianę przez niemalże pustynię i plantacje gigantycznej kukurydzy lub czegoś co ją przypominało. Pośród tego wszystkiego trafialiśmy na skupiska domów, a nawet małe miasteczka jak Saltur. Całość trwała z 45 minut. Na miejscu czekało mnie kolejne, dość podobne do tego w Lambayeque muzeum (w nim przechowywane są głównie ceramika, repliki i oryginał grobowca Sacerdote guerrero – szamana wojownika) mające służyć obiektowi archeologicznemu, którym jest sama piramida
nieopodal. O ile na serwowanych nam wyobrażeniach piramidy mają idealne kształty z tarasami, schodami itp. o tyle to co obecnie z nich zostało – górka z wydrążonymi rowami niewiele je przypomina. Piramidy w Egipcie budowano z piaskowca, Majów ze skał, Moche czy Chimu (Chan Chan) budowali natomiast z błotnistej cegły – adobe. Nic więc dziwnego, że pod wpływem deszczu (który w czasach Moche rzadko
miał miejsce, nie byli tacy głupi) wszystko pospływało. Pod zadaszeniami można zajrzeć do odkrytych komór grobowych.
Co było w Sipan dla mnie niesamowite, to jeszcze wyższa temperatura i początki bujnej natury. Zewsząd dochodziły głosy ptaków, na skałach siedziały kondory, sowy i inne średniej wielkości. W wodzie brodziły czaple, spod nóg uciekały jaszczurki. To była zapowiedź tego co zacznie się za tydzień. Ponieważ od rana byłam jedynie na koktajlu owocowym i
tamalu wstąpiłam do kawiarenki, a tu jedyną rzeczą na szybko był kolejny tamal. Kiedy go jadłam przejechał jakiś busik. „Zaraz będzie następny” pomyślałam. I jechał, tylko w drugą stronę. Kierowca coś do mnie rzucił i za 10 minut, kiedy zawrócił, zabrał mnie na pokład, z przodu widniał napis Chiclayo. Rozsiadłam się
piramida w Sipan
wygodnie, a po 10 minutach zatrzymaliśmy się. Obca chica z tyłu niech wysiada. Bo to autobus do innego miejsca, a my podrzuciliśmy Cię do wioski z której możesz przejechać do kolejnej wioski... Wrobili
tak prawdopodobnie wyglądały w czasach Moche
mnie? Nie. Okazało się, że jest niedziela, a oni widząc, że jestem nieco zdezorientowana, wzięli mnie i nawet nie chcieli kasy. Podjechał do mnie chłopak mototaxi, środkiem transportu którym jeszcze nie jechałam i z 5 minut zajęło mu tłumaczenie mi, że NIE MA żadnego busa z Sipan dzisiaj i muszę podjechać do innego pueblo z nim ;). No cóż. Jeśli muszę. Mototaxi to bardzo ciekawy wynalazek. Odstawił mnie do Saltur i kazał czekać. I rzeczywiście za niedługo pojawiło się colectivo, które zaczynało z tej wioski. Szczęśliwie wróciłam do Chiclayo. Nie polecam więc wybierania się do Sipan samodzielnie w niedzielę, jeśli według localsów to takie niepewne. Wracając zabrałam tylko rzeczy z hostelu i już zostałam wepchnięta do autobusu do Trujillo. Bilet sprzedano o 15:03 na autobus o 15:00 ;). Tym razem nie był bezpośredni, tylko jechał przez wszystkie możliwe miasteczka jak Chepen, Pacasmayo i mniejsze, których nazwy nie udało mi się dostrzec.
wybieramy, który kubeczek ma zostać zmiksowany, a przed nimi tamal


Colectivo "El Terrible"

Dotarłam do Trujillo po zmroku i postanowiłam wracać do domu taksą. Bo rzeczą, której pozostaje się tu bać, a przynajmniej trzeba mieć do niej szacunek, jest noc. Zwłaszcza po zajściu, którego – powiedzmy – byłam świadkiem w piątek. Brałam prysznic, była 24:00 kiedy nagle na dworze jakaś dziewczyna zaczęła krzyczeć jakby się szarpała, płakać, błagać o pomoc, zaczęły szczekać psy. Przestraszyłam się, że to one ją zaatakowały i chciałam już wychodzić na zewnątrz, żeby zobaczyć co się dzieje i czy nie trzeba pomóc, brzmiało to wszystko bardzo rozpaczliwie, w życiu czegoś t
Szaleńcza jazda mototaxi
akiego nie słyszałam. W tym samym momencie wyszła ze swojego pokoju Johanna, zapytałam więc co ta dziewczyna krzyczała i o co chodzi. A ona tylko na to: „A jakąś laskę skroili”.

Chciałabym jednak zamieścić sprostowanie, gdyż okazało się, że słowo "skroić" spowodowało pewne zamieszanie. Zostało już wzięte za gwałt i za dosłowne pocięcie nożem. Ale nie jest tutaj aż tak niebezpiecznie (zwłaszcza jeśli osobie, która chce nas skroić oddamy wszystko czego chce po dobroci). Chodziło po prostu o kradzież, dla upewnienia odsyłam tu, choć może nie jest to najbardziej wiarygodne źródło :).

2 komentarze: