Nie wiem co robiliście w weekend (mam nadzieję, że cokolwiek
to było bawiliście się dobrze), ale ja zrobiłam naprawdę wielki krok. Nie tylko
w kontekście latynoamerykańskim.
Od początku, nawet przed przyjazdem tutaj wiedziałam, że
chcę jechać do Chiclayo. Dlaczego? Bo wyczytałam gdzieś, że jest tam największe
w tej części Peru targowisko szamanów. Okazało się to najprawdopodobniej
wciskaniem kitu, a jeśli nie – szamanizm w Peru zanika. O Chiclayo usłyszałam
też od
Justyny, która była tu miesiąc przede mną i nie wybrała się tam, bo
wiele osób mówiło jej że jest tam niebezpiecznie, a jej kuzynkę napadnięto z
nożem. Wikitravel twierdziło tylko, że strasznie kradną w niektórych okolicach.
Chiclayo zaczynało pachnieć tajemnicą. Później usłyszałam, że ludzie z Trujillo
mają tam całkiem sporo znajomych, jest tam uczelnia medyczna, z którą też mamy
wymianę i mogłam trafić tam na cały miesiąc, oraz – z mojego SA Handbook – że poza
jedną okolicą jest tam relatywnie bezpiecznie. Wahałam się do ostatniej chwili.
Miałam jechać w sobotę rano, a jeszcze godzinę przed wyjściem otwarłam laptopa,
żeby sprawdzić czy przypadkiem nie wykupili biletów (decyzję zostawiłam ślepemu losowi).
|
fotel fryzjerski, wersja dziecięca <3 |
Wykupili! Nie miałam czym
jechać. I wtedy uświadomiłam sobie, że jednak chcę. Poszukałam innej firmy i
ostatecznie pojechałam Emtrafesą, która kursuje między tymi miastami co
godzinę. Najpierw czekał mnie 40 minutowy spacerek przez miasto. Stwierdziłam,
że taksówką powożę się, kiedy będę wracać w niedzielę po zmroku. Chwilka i już
miałam bilet – odjazd za 15 minut. Jechałam w autobusie o wiele obiecującej
nazwie „Panoramico” (w latynoamerykańskich busach jest kilka klas, a cały
autobus ma jedną klasę, jest więc normalny – panoramico – VIP i coś tam jeszcze).
Nie tylko nie był cały przeszklony. Otóż ja, jedyna gringa w autobusie, żądna
widoków dostałam siedzenie od korytarza, przy oknie które było zastawione jakąś
blachą. W związku z tym chłopak po przeciwnej stronie doszedł chyba do wniosku,
że wpadł mi w oko kiedy tak co chwilę na/za niego zerkałam.
Cały ten wypad był
jak na mnie dość karkołomny. Po raz pierwszy zdarzyło mi się iść na przystanek
w nadziei „że będą bilety” i jechać w nieznanym kraju, do nieznanego miasta z
nadzieją „że będzie gdzie spać”. Sama. Miałam tylko zdjęcia jakichś adresów z
SA Handbook. Przyjechałam, wysiadłam. Zaczęłam iść jakąś ulicą. Później okazało się, że była to główna ulica łącząca wszystkie najważniejsze miejsca w Chiclayo.
|
Cuy'e |
|
San Pedro |
Zaczynam mieć
patent na tutejsze miasta. Gdziekolwiek jesteś – zapytaj osoby wzbudzającej
zaufanie o Plaza de Armas. Po dotarciu tam poszukaj "i Peru". To nic, że
policjant twierdzi, że coś takiego nie istnieje, szukaj. Dlaczego informację
turystyczną lokują na jakiejś bocznej ulicy?! W informacji objaśniono mi dokładnie skąd, za ile i który busik oraz polecono hostel San Lucas jako jedyny
tani i godny zaufania. Innych w ogóle nie mają w spisie (tak samo z busami, do których
nie mają zaufania). Po krótkim spacerku znalazłam hostel, do którego
praktycznie włamałam się napierając na drzwi (nie wiedziałam co robić :p). W
środku była przeurocza dziewczyna, która latała po całym hostelu obficie
skrapiając go środkami z chlorem (następnego dnia o 7 rano – niedziela! –
pachniało tak i tak wyglądała jakby coś tynkowała). Dostałam swój pokój, który
miał dokładnie ten sam numer, co moje mieszkanie w Trujillo. Standard hostelu
dobrze określa napis przy wejściu „backpacker”. Jest więc bardzo podstawowo i
niezbyt elegancko (co widać na zdjęciach), ale niech mi ktoś pokaże jedynkę
przy rynku za taką cenę ;)! Tu należy się słowo wytłumaczenia do paru zdjęć.
Pytanie nr 1: jak sprawić, żeby woda pod peruwiańskim prysznicem była ciepła?
Otóż wchodząc pod prysznic zauważamy 1 zwykłe pokrętło. Nie może być więc tak,
że w prawo to ciepła, w lewo to zimna. To by było głupie. Jakie jest
rozwiązanie? Bezpiecznik. Przed wejściem pod prysznic włączamy go. W ten sposób
woda staje się ciepła. Nawet zbyt. Wtedy trzeba operować wyłączaniem i
włączaniem bezpieczników na zmianę, bo nie ma opcji pośredniej. Ok, pytania 2
nie ma, bo tylko to chciałam wytłumaczyć. Kiedy już rozgościłam się w pokoju i
przygotowałam do zwiedzania uświadomiłam sobie, że w sumie przydałaby się
torebka. Czemu jej nie wzięłam? Stwierdziłam więc, że kupię drugą, większą.
Moją zdobycz znalazłam na targu u pana sprzedającego rękodzieło nieopodal
stoiska z cudownymi sokami. Odpowiednio wyposażona
|
ozdoby ze złoconej miedzi znalezione w Sipan |
wybrałam się na targowisko
szamanów (już wcześniej pani z informacji nieco sprostowała plotkę, mówiąc
że czarom poświęcony jest tylko pewien sektor). Na targowisku niestety głowy
lam nie były poustawiane w stosy po niebo. Stał tylko jeden smętny pan z
jakimiś innymi zasuszonymi cudami. Było też stoisko specjalistyczne z maściami
z iguany. Szkoda, że nie śmigam po hiszpańsku :(. Były natomiast stosy muszli i
kaktusa San Pedro. Do czego są muszle – nie wiem, kaktusa natomiast przerabia
się na jakieś proszki, albo syropy – więcej o cudownych efektach tegoż syropu
można przeczytać w „Szlakiem Gringo”. Na wszelki wypadek obeszłam cały targ
dookoła, żeby się upewnić, że żadna szamańska perełka nie umknęła mojej uwadze.
Znalazłam natomiast dział z żywym inwentarzem, gdzie pośród indyków, kur i
królików kwiczały
|
widok z hostelu |
|
bezpieczniki |
biedne cuy’e.
Cuy jest w Peru prawdziwym przysmakiem. W
związku z nadmiarem czasu do zmierzchu (postanowiłam po zmroku się już nie
pałętać) wybrałam się w stronę mini dworca autobusowego do Lambayeque, gdzie
umieszczono wszelkie bogactwa znalezione w grobowcach kultury Moche w Sipan.
Lambayeque to malutkie miasteczko, oddalone od większego Chiclayo o jakieś 8
km. Ale jako stolica już kolejnego regionu ma swój własny uniwersytet. Który
wygląda dość zabawnie przy prawie wiejskim skwerku. Ponieważ zwykle nie
potrafię należycie docenić wystaw muzealnych i niezbyt dobrze znam hiszpański,
bardzo cieszyłam się, że wcześniej przebrnęłam przez wszystkie posiadane
artykuły ze starych National Geografic o Peru. A tak się składało, że chyba ze
trzy były o Moche, bo wtedy – w latach 1999/2000 – to było nowe, niesamowite
odkrycie. Czułam się niemalże jak mały archeolog. Zauważył to pan pilnujący
całej wystawy i w każdym pokoju miał dla mnie przygotowaną historyjkę. Po
hiszpańsku. W Lambayeque poza muzeum Nuestro Senor de Sipan, które odwiedziłam
(przechowującym niesamowite zestawy grobowe
dwóch postaci – Senor de Sipan, Pana
Sipan i Sacerdote, szamana) jest jeszcze muzeum Brunning, ale do niego akurat
się nie wybrałam. Zapomniałam jeszcze
powiedzieć. W Chiclayo, pozbawionym wiecznych chmur Trujillo, było spokojnie z
7 stopni cieplej, mogłam więc wreszcie nacieszyć słońcem i względnym ciepłem.
Wracając do hostelu przytrafiła mi się zabawna sytuacja. Szukałam czegoś do
jedzenia i weszłam do całkiem porządnie wyglądającej, peruwiańskiej wersji KFC zamawiając
zestaw reklamowany przy wejściu. Pani coś powiedziała, zgodziłyśmy się, a ja
usiadłam przy stoliku. Przy czym obsługa cały czas na mnie zerkała (zdążyłam
się przyzwyczaić, bo zwracam tu na siebie uwagę i słyszę jaka jestem bonita za
sprawą innego koloru skóry choćbym była zasmarkana i miała tłuste włosy, co
ostatnio prezentuję). Po pewnym czasie postawiono przede mną zestaw na wynos,
którego przecież nie zamawiałam. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
Zapytano mnie jeszcze tylko o coś odnośnie napoju, a kiedy zorientowano się, że
kompletnie nie czaję nalano mi pepsi do woreczka. Moje pierwsze picie z
woreczka. Starałam się udawać,
|
Lambayeque |
że wcale nie byłam zaskoczona i wszystko było
zaplanowane. Udało mi się pozostać na tyle przytomną, żeby wydębić jeszcze
plastikowy widelec, po czym pospiesznie zwinęłam się z dowodem mojego rażącego
braku znajomości hiszpańskiego.
Hostel – pomimo 20 zapisanych na ten dzień
gości – wciąż był pusty co nieco mnie rozczarowało. Żadnych ludzi porozwalanych
na kanapach jak w „Yes” w Tbilisi, żadnego palenia trawy, pusto. Dopiero koło
20:30 kiedy kładłam się już spać (!) zaczęła grać jakaś muzyka, ale dość szybko
się urwała, zaczął natomiast szczekać i kręcić się pod moimi drzwiami pies co
ostatecznie zniechęciło mnie do wychodzenia i szukania nowych znajomości. Moje
wczesne pójście do łóżka poskutkowało pobudką o 4 nad ranem, udało mi się jednak
zmusić samą siebie i wstałam o 6:30. Staram się tłumaczyć to sobie jet-lagiem i
brakiem jakiegokolwiek zajęcia, a nie starzeniem. Wyszłam z hostelu o 7:30, a
dla dziewczyny pilnującej go nie było żadnym problemem, żeby mój bagaż przeleżał
w moim pokoju o 2 godziny ponad dobę hotelową. Wszyscy w Chiclayo byli dla mnie
naprawdę mili! Chciałam iść prosto na autobus do Sipan, ale na Plaza de Armas
właśnie wyładowywał się wóz wojska i stało się jasne, że coś się dzieje. Nie
wiem jak, ale dowiedziałam się, że o 9 będzie uroczysta ceremonia wciągnięcia
flagi. Tą godzinę spędziłam więc na mszy w katedrze, niestety rozczarowało mnie, że
latynoska naprawdę niewiele różni się od naszej.
|
nieco bardziej wyluzowana część pochodu "na tyłach" |
|
ceremonia podniesienia flagi i katedra |
Tym razem trzeba było trochę poczekać aż colectivo się
zapełniło. Dopiero wtedy ruszają w drogę. Warto dodać, że każde colectivo (ale
i wiele samochodów osobowych) ma swoją nazwę naklejoną na przedniej szybie. W
międzyczasie do naszego pojazdu kilka razy wpakowywali się przeróżni, często 2,3
razy Ci sami sprzedawcy z babeczkami, karmelkami i napojami. Ruszyliśmy. Droga
dość szybko z asfaltu przeszła w zwykłą ziemię. Jechaliśmy na zmianę przez
niemalże pustynię i plantacje gigantycznej kukurydzy lub czegoś co ją
przypominało. Pośród tego wszystkiego trafialiśmy na skupiska domów, a nawet
małe miasteczka jak Saltur. Całość trwała z 45 minut. Na miejscu czekało mnie
kolejne, dość podobne do tego w Lambayeque muzeum (w nim przechowywane są
głównie ceramika, repliki i oryginał grobowca Sacerdote guerrero – szamana wojownika)
mające służyć obiektowi archeologicznemu, którym jest sama piramida
nieopodal.
O ile na serwowanych nam wyobrażeniach piramidy mają idealne kształty z
tarasami, schodami itp. o tyle to co obecnie z nich zostało – górka z
wydrążonymi rowami niewiele je przypomina. Piramidy w Egipcie budowano z
piaskowca, Majów ze skał, Moche czy Chimu (Chan Chan) budowali natomiast
z błotnistej cegły – adobe. Nic więc dziwnego, że pod wpływem deszczu (który w
czasach Moche rzadko
miał miejsce, nie byli tacy głupi) wszystko pospływało.
Pod zadaszeniami można zajrzeć do odkrytych komór grobowych.
Co było w Sipan
dla mnie niesamowite, to jeszcze wyższa temperatura i początki bujnej natury.
Zewsząd dochodziły głosy ptaków, na skałach siedziały kondory, sowy i inne
średniej wielkości. W wodzie brodziły czaple, spod nóg uciekały jaszczurki. To
była zapowiedź tego co zacznie się za tydzień. Ponieważ od rana byłam jedynie na koktajlu owocowym i
tamalu wstąpiłam do kawiarenki, a tu jedyną
rzeczą na szybko był kolejny tamal. Kiedy go jadłam przejechał jakiś busik. „Zaraz
będzie następny” pomyślałam. I jechał, tylko w drugą stronę. Kierowca coś do
mnie rzucił i za 10 minut, kiedy zawrócił, zabrał mnie na pokład, z przodu widniał napis
Chiclayo. Rozsiadłam się
|
piramida w Sipan |
wygodnie, a po 10 minutach zatrzymaliśmy się. Obca chica
z tyłu niech wysiada. Bo to autobus do innego miejsca, a my podrzuciliśmy Cię
do wioski z której możesz przejechać do kolejnej wioski... Wrobili
|
tak prawdopodobnie wyglądały w czasach Moche |
mnie? Nie.
Okazało się, że jest niedziela, a oni widząc, że jestem nieco zdezorientowana,
wzięli mnie i nawet nie chcieli kasy. Podjechał do mnie chłopak mototaxi,
środkiem transportu którym jeszcze nie jechałam i z 5 minut zajęło mu tłumaczenie mi, że NIE MA
żadnego busa z Sipan dzisiaj i muszę podjechać do innego pueblo z nim ;). No cóż. Jeśli
muszę. Mototaxi to bardzo ciekawy wynalazek. Odstawił mnie do Saltur i kazał
czekać. I rzeczywiście za niedługo pojawiło się colectivo, które zaczynało z
tej wioski. Szczęśliwie wróciłam do Chiclayo. Nie polecam więc wybierania się do Sipan samodzielnie w niedzielę, jeśli według localsów to takie niepewne. Wracając
zabrałam tylko rzeczy z hostelu i już zostałam wepchnięta do autobusu do
Trujillo. Bilet sprzedano o 15:03 na autobus o 15:00 ;). Tym razem nie był
bezpośredni, tylko jechał przez wszystkie możliwe miasteczka jak Chepen,
Pacasmayo i mniejsze, których nazwy nie udało mi się dostrzec.
|
wybieramy, który kubeczek ma zostać zmiksowany, a przed nimi tamal |
|
Colectivo "El Terrible" |
Dotarłam do
Trujillo po zmroku i postanowiłam wracać do domu taksą. Bo rzeczą, której
pozostaje się tu bać, a przynajmniej trzeba mieć do niej szacunek, jest noc.
Zwłaszcza po zajściu, którego – powiedzmy – byłam świadkiem w piątek. Brałam
prysznic, była 24:00 kiedy nagle na dworze jakaś dziewczyna zaczęła krzyczeć
jakby się szarpała, płakać, błagać o pomoc, zaczęły szczekać psy.
Przestraszyłam się, że to one ją zaatakowały i chciałam już wychodzić na
zewnątrz, żeby zobaczyć co się dzieje i czy nie trzeba pomóc, brzmiało to
wszystko bardzo rozpaczliwie, w życiu czegoś t
|
Szaleńcza jazda mototaxi |
akiego nie słyszałam. W tym
samym momencie wyszła ze swojego pokoju Johanna, zapytałam więc co ta
dziewczyna krzyczała i o co chodzi. A ona tylko na to: „A jakąś laskę skroili”.
Chciałabym jednak zamieścić sprostowanie, gdyż okazało się, że słowo "skroić" spowodowało pewne zamieszanie. Zostało już wzięte za gwałt i za dosłowne pocięcie nożem. Ale nie jest tutaj aż tak niebezpiecznie (zwłaszcza jeśli osobie, która chce nas
skroić oddamy wszystko czego chce po dobroci). Chodziło po prostu o kradzież, dla upewnienia odsyłam
tu, choć może nie jest to najbardziej wiarygodne źródło :).
A jadłaś już świneczki morskie? Dobre są?
OdpowiedzUsuńJeszcze nie, ale planuję :p
OdpowiedzUsuń