Do dwóch sąsiednich sal trafiają dwaj mężczyźni z zawałem.
Mają tyle samo lat – 66, są więc bardzo młodzi. Zdecydowanie nie wyglądają tak
samo. Jeden to umięśniony i wytatuowany typ motocyklisty, dla którego jest to
pierwszy zawał w życiu i który zwykle trzymał się bardzo dobrze. Drugi prawie
nie mówi po francusku, jest mocno schorowanym Ormianinem, z diagnozą zwężeń,
których już nie da się poszerzyć, jego serce jest więc małą, słabnącą, tykającą
bombą. Mimo, że pan mieszka teraz we Francji na jego wypisie ze szpitala w Pau
widnieje stwierdzenie „nie znamy ośrodka w Armenii, który potrafiłby dostarczyć
pacjentowi wystarczającą opiekę”. Pytanie czy w ogóle szukali. Inne drogi
doprowadziły ich do szpitala i drastycznie będą się różnić ich dalsze losy.
Szpitale są niesamowitymi miejscami, gdzie przecinają się
ścieżki wszystkich ludzi, niewiele jest chyba im podobnych. Mamy więc niesamowitą
możliwość obserwacji.
Chociaż - być może - jeszcze większą mają panie w urzędzie,
można by dyskutować. W każdm razie na pewno widzą bogatszą listę ciekawych
imion i nazwisk, a Fanny Kastaniet już ich nie bawi.
Zaczęło się cokolwiek melancholijnie. Widać od czasu do czasu
przychodzi taki dzień. Siedząc na oddziale ratunkowym zauważyłam kolejną
ciekawą różnicę między Polską, a Francją w którą na początku nikt nie chciał
wierzyć, ale okazuje się że liczby nie kłamią. Nie ma dnia, żeby na tutejszym
SORze nie pojawiła się osoba powyżej 90-tki, z resztą całkiem sprawna. W Polsce
jest to już nieco rzadsze. A wszystko dlatego, że nasza średnia oczekiwana
długość życia jest od francuskiej krótsza o 5 – 6 lat. Francja plasuje się w
pierwszej 10 (najbardziej długowiecznym krajem jest Monaco ze średnią w
wysokości 90 lat!). Polskę znajdziemy na pozycji 76 za Meksykiem z jego sporymi
stratami młodzieży w porachunkach gangów, za Kubą, Libią i Arabią Saudyjską. A
Polska to przecież kraj rozwinięty, bezpieczny i niepogrążony w kryzysie. Co w
takim razie sprawia, że żyjemy tak krótko?
Nadbrzeże przy Cap Sciences |
W toku przebywania we Francji udało mi się wytłumaczyć jeden
z tutajeszych fenomenów. Fenomen braku lamp na sufitach mieszkań dalej
pozostaje nierozwiązany. Zagadką z którą się uporałam jest natomiast brak
czajników elektrycznych. Może nie macie podobnych spostrzeżeń, jednak
gdziekolwiek nie ruszyłam się wcześniej we Francji widziałam wodę na herbatę
gotowaną w garnkach. Jednym z moich pierwszych nabytków był więc tutaj czajnik
elektryczny. I już po niecałych 2 miesiącach mam odpowiedź dlaczego nie jest
popularny wśród Fracuzów – cały pokryty jest szczelną warstwą kamienia. Widać
taka jest cena wody pitnej prosto z kranu. Bogatej w mikro i makroelementy...
Most Chaban Delmas w dzień |
Post ten miał być jednak przede wszystkim zapewnieniem, że w
Bordeaux nie da się nudzić. I to nie tylko zapełniając czas wolny imprezami dla
Erasmusów, siedzeniem w szpitalu i gotowaniem wody. W Bordeaux cały czas coś
się dzieje, a pewnie tylko połowa z tego dociera do mnie (i jeszcze na mniejszy
procent się wybieram). Pewnego dnia dostałam więc na maila ogłoszenie od
naszego biura życia studenckiego, że będzie podnoszony most Chaban Delmas ponieważ
do miasta wpływa na jeden dzień statek wycieczkowy „Europa”. Podnoszony most? Ale
jak?! Okazuje się, że most który wcześniej odbierałam jako kolejny przejaw
specyficznego gustu architektonicznego Francuzów ma swoje 4 iglice po coś. Bo
nie jest to most zwodzony. To jest most, który stanowi swego rodzaju platformę.
Kiedy jest u góry wygląda jak olbrzymia brama i przedstawia się dość
spektakularnie. Ponieważ była to sobota nie udało nam się wstać na poranny
pokaz i dotarliśmy w sam raz na spektakl nocny.
I w nocy kiedy stanowi bramę Bordeaux |
W tej samej dzielnicy można znaleźć kolejne ciekawe
propozycje. Most znajduje się w okolicy Bassins a Flot, gdzie dawniej stacjonowały
statki i w wielkich barakach składowano towary. W chwili obecnej jest to jedno
z dwóch głównych miejsc na imprezy, razem z Quai de Paludate (choć niektórzy
twierdzą, że na Paludat wybierać się niebezpiecznie).
Poza imprezowniami w Bassins a Flot jest jeszcze muzeum nauki
„Cap Sciences”, które w piątkowe wieczory zaprasza za darmo młodzież do 25 roku
życia, którą wciąż jestem. Może nie jest to najlepsze muzeum nauki jakie
widziałam, ale mimo wszystko warto się przejść, zwłaszcza, jeśli jest za darmo ;).
Nie jest to jedyne darmowe dla nas muzeum w Bordeaux. Większość jest taka przez
cały czas, a w co trzecią niedzielę miesiąca ponoć wszystkie zabytki są
dostępne dla wszystkich osób, które akurat znajdą się w Bordeaux.
Bordeaux obfituje też w różnego rodzaju targi. Bardzo możliwe,
że przechadzając się zwłaszcza po okolicy St Michel trafi się na targ czy to z
jedzeniem, czy antykami, czy ciuchami. W niedzielę na przykład taki targ
ciągnie się przez całe nadbrzeże (z racji wymuszonej przeprowadzki z głównego
placu St Michel z powodu robót). W sprzedaży znajduje się wszystko o czym tylko
pomyślicie, w tym sygnalizacja drogowa.
W ostatnią sobotę wybrałam się również doświadczyć
rożnorodnosci kulturowej w stylu Bordeaux. W zasadzie co weekend można tu
znaleźć jakiś mniejszy lub większy festiwal lub koncert. Byliśmy już na „Europejskich
Dniach Dziedzictwa”, koncertach w kaplicach i festiwalu swingowo – lindy hop’owym.
Byliśmy na baskijskiej ferii. Tym razem w akademiku pojawiło się tydzień
wcześniej ogłoszenie z jakimiś słowami w języku Wolof, wśród nich „Tabaski” i
zaproszenie po francusku na wieczór, a jakże, senegalski. Ponieważ już kilka
dni wcześniej nie udało mi się nikogo wyciągnąć na podobne malijskie
wydarzenie, tym razem poszłam z Barbarą, dziewczyną z Hiszpanii.
Nie, to nie lustra... Wędrowne wesołe miasteczko rozstawiło na placu Quinconces m.in. dziesiątki automatów |
Kiedy dotarłyśmy było całkiem pusto. Poustawiane w rzędy
stoły i paru rozmawiających Senegalczyków. Ani jednej kobiety. Zaczęłyśmy się
zastanawiać czy aby na pewno chcemy płacić 10 euro za taką imprezę, ale już
podbili do nas chłopcy gorąco zachęcając i podsuwając nam obrazy jak to będzie
wesoło i wspaniale. Wahałyśmy się z 40 minut w ciągu których okazało się, że co
najamniej połowa Senegalczyków mówi po hiszpańsku, a jeden pochodził nawet, jak
Barbara, z Saragossy. Usiadłyśmy więc z nim.
Szczerze mówiąc, poza tym, że w Senegalu jest Dakar nie
wiedziałam o tym kraju zbyt wiele. A tu okazało się, że jest to kraj
muzułmański, choć czarny i czarnoskórzy są bardziej religijni od mieszkających
na terenie Senegalu nielicznych Arabów. A ponieważ impreza była tradycyjną muzułmańską ceremonią upamiętniającą ofiarowanie bogu Izaaka przez Abrahama (bardziej
jednak kojarzącą się z weselem niż mistycznymi obrzędami – był prawdziwy
wodzirej i różne zabawy, przede wszystkim w języku Wolof) jedliśmy baraninę i –
oczywiście – nie było żadnego alkoholu, zamiast którego serwowano przepyszny sok
z imbiru.
Port de la Lune nocą |
Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się inne przedstawicielki
płci pięknej i nieliczni biali. Była nas może 10 na ogół 70/80 osób i wszyscy –
poza nami – zaproszeni przez jakiegoś Senegalczyka lub Senegalkę. Dziewczęta
miały piękne suknie, a my siedziałyśmy tak sobie schowane z boku sali w
dżinsach. Miało to jednak swoje minusy, gdyż zanim zaczęto cokolwiek serwować i
zanim to serwowanie dotarło do nas była 2 w nocy. A przyszłyśmy o 21. Nie
żartuję. A miałam wyjść o północy. Dopiero po jedzeniu, kiedy można było
posprzątać i odsunąć stoły zaczęły się tańce, jedyne chyba na jakich byłam od
bardzo dawna (czyli wyjazdu z Polski) gdzie ogólną zasadą było tańczenie w
kole, a nie w parach. Szło nam całkiem nieźle, choć tańczyliśmy do senegalskiej
lub gwinejskiej muzyki, którą słyszałyśmy po raz pierwszy w życiu. Zachwycili
nas też senegalscy chłopcy. Nie dość że zachowywali się jak należy i nie
dobierali do żadnego dziewczęcia (co jest w Bordeaux naprawdę rzadkością) to
jeszcze odprowadzili nas na przystanek i do akademika, żeby nikt nie zaczepił
nas po drodze. Prawdziwi dżentelmeni, którzy podreperowali nadszarpniętą w
naszych oczach opinię o chadzających na imprezy przybyszach z Afryki.
Blaye naprawdę docenić można przede wszystkim z lotu ptaka... |
Jeśli jednak rozrywek w obrębie samego Bordeaux nie starcza,
można wybrać się na wycieczkę do któregoś z pobliskich miasteczek, czy zamków. Albo
nad morze, ale o tym było już wcześniej. Dzisiaj na przykład wybraliśmy się do
fortecy w Blaye znajdującej się na liście UNESCO, trzeba jednak przyznać, że
jeden zabytek z listy nie równa się drugiemu. Jest przyjemnie, ale z uwagi na
niewelką ilość atrakcji (czyli wszystko było zamknięte) i brzydką pogodę
postanowiliśmy ewakuować się pierwszym autobusem jadącym do Bordeaux.
Na koniec pozostaje nam niezależna od czasu i miejsca
rozrywka jaką są spotkania towarzyskie. We Francji o spotkanie chłopca naprawdę
nie jest trudno. Zjawisko to wymaga jednak dokładniejszego opisu.
Teoretycznie Francji leży blisko Polski. Według mnie dzieli
nas jednak – pod względem towarzyskim – trochę więcej niż odległość Niemiec. Wschodnioeuropejskie
dziewczęta o gołebim sercu przyzwyczajone do absolutnie nieśmiałych lub
pijanych mężczyzn, zagubione, padają tu łatwą ofiarą. W przeciwieństwie do
Francuzek, które mniej więcej w takim duchu się wychowują, wiedzą więc kiedy
trzeba udawać, że się kogoś nie widzi lub być chamską.
Pchli targ w St Michel |
On (jedzie na rowerze w kierunku przeciwnym niż maszeruje Ona
z słuchawkami na uszach): „Przepraszam, przepraszam!” Na coś takiego na
polskiej ulicy zawsze się zatrzymuję. Zwykle ludzie pytają o ulicę. O budynek.
O godzinę. Teraz już wiem, że jeśli to młody, zwłaszcza ciemnoskóry chłopiec,
trzeba udawać, że jest się głuchym, chyba że ma się ochotę na randkę za dzień lub
dwa.
On: „Dobra ta muzyka, której słuchasz?”
Myślę, że dobra, inaczej bym jej nie słuchała.
Ona: „Słuchaj, muszę się śpieszyć”
On: „A zobaczymy się jeszcze?”
Od czasu rozmów z Haroldem stwierdziłyśmy z Anią, że Francuzi
to mistrzowie gadki. Mają swoje zasady. Swoje etapy. Numer na przykład zdobywa
się w trzech jasnych etapach. Nic to, że Francuzki śmieją się, że „etapy” mają
loser’zy, a typów z podobną strategią jest w tym kraju tyle, ile – no właśnie –
niemal tyle co wszystkich mężczyzn.
We Francji praktycznie nie da się spokojnie iść ulicą, jechać
tramwajem, stać na przystanku. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie chciał się z
Tobą umówić. Stąd nieuprzejmość Francuzek. Ciężko umawiać się z setką mężczyzn
jednocześnie. Najbardziej zdecydowani są wspomniani imigranci, Francuzi
natomiast dość podstępni. W Polsce natomiast – o ile jesteśmy ubrane
przeciętnie i nie rzucamy powłóczystych spojrzeń – można bez problemu spędzić
całą imprezę we względnej samotności.
A teraz jadę to testować. Nie ma to jak wakacje w Polsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz