W Katmandu nasze
życie zwolniło. Dookoła wciąż można usłyszeć jazgot klaksonów, ciężko przejść
przez ulicę, a samochód zatrzymujący się żeby przepuścić nas przez przejście
dla pieszych nawet kiedy jesteśmy na środku jezdni jest niebywałym zjawiskiem,
ale życie (i ludzie) i tak wydaje się spokojniejsze.
|
jedna ze stup w Katmandu |
Pierwszego dnia
ograniczyliśmy się do wizyty w szpitalu w celach zapoznawczych – my, bo był ze
mną też Esteve, któremu przemili Nepalczycy zaraz zaczęli szukać możliwości
odbycia wolontariatu (z różnym skutkiem, ale kto wie czy nie wyląduje jako
trener dodatkowy najlepszego nepalskiego klubu piłkarskiego... dzisiaj z nimi
grał!). Okazało się, jak zwykle, że w szpitalu nie tylko nie ma oddziału chorób
tropikalnych na który mnie przyjęto, ale i oddziału chorób zakaźnych, bo w
Nepalu nie ma takiej specjalności. Zakazy (razem z neurologią zresztą!) są więc
podpięte pod choroby wewnętrzne. Kiedy czekałam na wszystkie papiery i
akceptacje w towarzystwie pana z sekretariatu zaczęliśmy standardową pogawędkę,
podczas której powiedziałam, że moja jedyna siostra wyszła niecały miesiąc temu
za mąż. „Miała aranżowane małżeństwo, tak?” trochę mnie zaskoczyło. Pana z
kolei zaskoczyła i chyba ucieszyła wieść, że w Polsce nad „arranged” króluje „love
marriage”. Tu zwykle jest odwrotnie i albo małżeństwo aranżuje się młodym, albo
(jak w przypadku naszego hosta z Jaisalmeru) już na etapie kiedy dzieci mają...
4 latka. Ciekawie musi się żyć 20 parę lat ze świadomością, że twój mąż/żona
już tam gdzieś jest, dawno dla Ciebie wybrany...
|
Małpeczki w Swayambhu |
W okolicy
szpitala znajduje się parę knajpek, z których jedną postanowiliśmy wypróbować.
Esteve zamówił colę, a ja brzmiący kusząco specjał ”fresh lemon soda”. Po 5
minutach na stół wjechał śmierdziący zgniłymi jajami specyfik, z bąbelkami ale
i unoszącymi się między nimi kawałkami czegoś czarnego. W smaku było słone i
przy odrobinie dobrych chęci zgniłe jaja znikały, ale cytryny nie dało się
doszukać. Zapytaliśmy co to. „Fresh lemon soda”, a czarne to czarna sól. Stwierdziliśmy,
że jednak następnym razem postawimy na sprite’a.
Po szpitalu
wybraliśmy się na nieudane poszukiwanie pralni, podczas którego Nepalczycy
prowadzili nas w coraz to węższe i węższe, błotniste uliczki, wskutek czego
niespodziewanie zakręciliśmy pętlę i po 3 godzinach wylądowaliśmy koło domu. Po
drodze odkryliśmy że tybetańskie pierożki momo, w odpowiednio ubogiej scenerii,
mogą kosztować nawet 60 rupii (czyli jakieś 2 zł).
Drogi w Katmandu
mnie przerastają, drugiego dnia wracając ze szpitala weszłam w nieodpowiednią
uliczkę i jako zmokła kura (akurat zaczęło padać) dotarłam do domu po godzinie
(na szczęście mieszkamy przy dość charakterystycznym bloku). Dzięki bogu mam Esteve
i od wczoraj mapę, z czym czuję się znacznie pewniej.
|
Swayambu |
Plan dnia w
naszej rodzinie jest bliski naturze, czyli chodzi się spać i budzi z kurami. Nie
byłoby w tym nic złego – po 21 kiedy wszyscy śpią jesteśmy cichutko - gdyby nie
pompa na podwórku pod naszym oknem idąca w ruch równo o 5 rano. Jej
eksploatacja trwa koło 10 minut po czym możliwa jest drzemka na około 40 minut
kiedy zaczyna się krzątanie w domu, a my możemy już tylko obracać się z boku na
bok. W Nepalu jest też inny, księżycowo-słoneczny kalendarz „Bikram Samvat”,
według którego jest dzisiaj 21.04.2072, tak więc pozdrawiamy z przyszłości:P.
We wtorek w
szpitalu poznałam osławionego dr Andrew, specjalistę chorób zakaźnych ze
Stanów, pracującego od dwóch lat ot tak w Katmandu na wolontariacie. Miałam być pod jego opieką całą wymianę,
ale akurat zatrudnił się w prywatnym szpitalu i
przychodzi do uniwersyteckiego tylko 2 dni w tygodniu. Przyjechał do Nepalu zaraz po specjalizacji
(podczas której był też w Indiach i Afryce), nie zdążył więc na szczęście
zostać „amerykańskim profesorem” i standardowym bubkiem jak profesor z Florydy,
którego spotkałam w Trujillo, ale i tak czuć amerykański klimat. Pomagają mu w tym nepalscy lekarze, który traktują go jako najwyższy poziom referencyjności.
Kiedy rozumiem
co się dzieje, szpital jest fascynujący, bo nie dość że i on jest referencyjny (dla
całego kraju), to zdarzają się przypadki tak zaawansowane, że w Polsce byłoby
ciężko je spotkać. Po części jest to pewnie spowodowane tym, że chociaż w kraju
przeważają ugrupowania komunistyczne nie istnieją tu ubezpieczenia zdrowotne
ani publiczna służba zdrowia. Za wszystko trzeba płacić w kasie. Szczęście w
nieszczęściu, ze względu na zdrowie publiczne, mają dotknięci AIDS i gruźlicą
których będę oglądać najwięcej, a którym przysługują standardowe leki z rządowych
programów. Pozostałe albo się kupuje za normalną cenę rynkową (nie mówiąc o
badaniach i pobycie w szpitalu) albo liczy, że akurat szpital ma i może coś
dać.
|
widok na stupę Bouddanath |
Dzisiaj dowiedziałam się, że nawet w Nepalu są dobrze ubrani, wręczający szeleszczące prezenty przedstawiciele firm farmaceutycznych - napadli na nas kiedy szliśmy korytarzem. Dr Andrew powiedział mi, że w Nepalu dostaje się pieniążki za wszystkie uprzejmości - firmy przez kontakty w aptekach wiedzą co kto przepisuje i mogą odpowiednio nagradzać, a kilka miesięcy temu była afera z udziałem lekarzy uniwersyteckiego SORu którzy wyłapywali co bogatszych pacjentów i kierowali ich do zaprzyjaźnionych prywatnych klinik. Wywiązała nam się rozmowa na temat tego, że wszelkie kontakty przedstawicieli firm z lekarzami powinny być zabronione, jak to ma ponoć miejsce w Stanach (Stany w oczach dr Andrew to taki prawy i dobry kraj). Zgodziłam się z nim z całego serca w moim fartuchu z wyszytą reklamą Risperidonu. Ale tak serio - naprawdę uważam że to jest kierunek w którym powinniśmy zmierzać.
|
Bouddhanath |
Z dobrych wieści, dowiedziałam się od dra, że jeśli zamiast Australii lub Stanów (fuj!) marzy Wam się po studiach lub specjalizacji bardziej egzotyczny kierunek albo niesienie pomocy światu, to nie będziecie potrzebować nostryfikacji, egzaminów itd. - w Nepalu uważają wasz dyplom za ważny (więc może w pozostałych ciekawych krajach też) i trzeba jedynie przebrnąć przez całą biurokrację.
W zasadzie
chciałam coś napisać o przypadkach jakie widziałam tylko we wtorek
(wczoraj i dzisiaj niewiele zobaczyłam, bo byłam ze studentami mówiącymi po nepalsku),
ale może tylko tak wspomnę. W zasadzie kręcąc się po miejscach w których spędzamy
większość czasu nie widać wielu zniszczeń wskutek trzęsienia ziemi. Trochę
domów runęło i albo usunięto zgliszcza, albo powoli są odbudowywane, na innych
widoczne są pęknięcia, ale w zdecydowanej większości da się mieszkać i tymczasowych
namiotów, dziś, ponad 3 miesiące od katastrofy nie widać zbyt wiele. Poza tym
domy są tutaj o wiele pożądniejsze i ładniejsze niż te, które widzieliśmy w
Indiach, ale może jest to kwestia tego, że jesteśmy w stolicy. Niemniej jednak
chodziło o pacjentkę, która po trzęsieniu trafiła do szpitala z urazem głowy
razem z tysiącami innych osób. Była w szpitalu trochę za długo i przy rutynowej
wizycie ktoś dowiedział się że nawet przed trzęsieniem bolała ją głowa. Zaczęła
się diagnostyka w trakcie której pacjentka straciła wzrok i okazało się, że ma
kryptokokowe zapalenie mózgu w przebiegu nowo wykrytego AIDS. W ogóle pacjenci –
nosiciele HIV są ponoć w kraju mocno napiętnowani, tak że u większości wykrywany jest na etapie AIDS z powikłaniami, a kolejna pacjentka (z
CIN3) postanowiła nie poddawać się żadnym zabiegom bojąc się reakcji
ginekologów, którzy pacjentki z AIDS po prostu odsyłają.
Wczoraj
przeżyłam kolejne, medyczne zaskoczenie. Studia trwają tu 5,5 roku (po których
przez 2 lata obowiązkowo pracuje się w oddalonej od cywilizacji wiosce, gdzie
nikt nie chce pracować) i ostatni rok spędza się na zasadach podobnych do
naszego stażu. Zorientowałam się, że podczas porannej „odprawy” Ci
stażyści, po dyżurach nie referują przyjęć, a...zgony. Wszystko referowane jest
po angielsku.
Z uwagi na to, że
nasza poprzednia wyprawa zakończyła się fiaskiem, we wtorek wybraliśmy się z
naszym praniem w odwrotnym kierunku – w stronę turystycznego Thamel, gdzie
wiedzieliśmy że już na 100% można prać. Nie są to jednak pralnie samoobsługowe,
tylko punkty które za 50 rupii za kilogram przyjmują nasze śmierdzące skarpety,
zabierają w nieznane miejsce i za 24 godziny oddają nieco mniej śmierdzące. Ok,
nasze powiedzmy ni to pachną, ni to śmierdzą. W ciągu tych dwóch dni
odkrywaliśmy Thamel, stanowiący zaplecze dla wszystkich dzielnych turystów
uderzających w góry. To co się tam sprzedaje dużo mówi o tych podróżnikach. Poza
wyposażeniem niezbędnym w górach (śpiwory, namioty, kurtki) i pamiątkami jest to
chyba największe skupisko sklepów z drogimi, dobrej jakości rzeczami hippie
jakie kiedykolwiek widziałam. Te wszystkie sklepy które we Francji sprzedają
gacie pozwalające za 60 euro wystylizować się na hipisa zaopatrują się najpewniej
w tych samych miejscach. Poza tym są tam niespotykane ilości pierdółek z filcu, cale
sklepy z filcu! Nie mówię, masa rzeczy nam się tam podoba, ale jakoś z indyjską
tandetą czuliśmy się bardziej autentycznie (no i była znacznie tańsza). Tutaj można kupić nawet djembe... bo czemu nie!
Wczoraj odwiedziliśmy też Swayambhu – świątynię małp – olbrzymią buddyjską stupę,
znajdującą się z paroma innymi zabytkami w dolinie Kathmandu na liście UNESCO.
Znajduje się na wzgórzu, do którego od strony Thamel prowadzą 350 bardzo strome
schody (ale nie liczyliśmy).
Dzisiaj dotarliśmy do kolejnego zabytku znajdującego się na liście UNESCO, będącego kolejną, jeszcze większą stupą - Bouddhanath. Co ciekawe wikitravel twierdzi, że w obu miejscach płaci się za wstęp, ale wczoraj nawet nie widzieliśmy okienka biletowego, a dziś na plac ze stupą prowadziło kilka uliczek, z których tylko niektóre były przegrodzone kasą. Nie mieliśmy złych intencji, nawet nie zauważyliśmy, kiedy weszliśmy na plac. Cała okolica jest usiana buddyjskimi klasztorami ukrytymi między domami, a ze znajdującego się na przeciwko stupy roztacza się ładny widok na cały plac.
|
Thamel |
Stopniowo zacieśniamy też więzi z naszą rodziną, Babu przestał się nas wstydzić i zamiast tego zaczął skakać po naszym łóżku, a BP poczęstował nas dzisiaj nepalską brandy z jabłek z
regionu Mustang (chociaż początkowo zaproponował alkohol tylko Esteve ;)).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz