I oto nadchodzi pierwszy post. Z uwagi na późniejszą edycję nieaktualna
staje się informacja o braku polskich liter. Tak będzie zdecydowanie bardziej
elegancko:).
|
nasze pierwsze 1170 km drogi |
|
w nocy stopa łapie się inaczej |
Nie wyszedł nam założony wcześniej plan: Słowacja-Węgry-Serbia-Bułgaria. Wyszło
lepiej! Dzisiaj mieliśmy być w Belgradzie, ale przez zupełny przypadek (będący
przemiłym kierowcą tira na granicy w Chyżnem) trafiliśmy do Rumunii. W zasadzie
Rumunia, patrząc na mapę, jest po drodze, ale chcieliśmy jej uniknąć z uwagi na
opłaty za autostop, o których dużo słyszeliśmy. Mając jednak do wyboru - wysiadać
lub jechać dalej, nie zastanawialiśmy się nawet przez chwilę. I tak dotarliśmy
na granicy. Dawno nie przekraczałam granicy samochodowej, a pieszo takowej
chyba nigdy w życiu. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że kiedy już do niej dotarliśmy
było całkiem ciemno. Strażnicy byli jednak przemili i bardzo zainteresowała ich
nasza wyprawa. Po tak gładkim pokonaniu granicy czekały nas dwugodzinne
poszukiwania dalszego transportu, pełne rozterek i przymierzania się do
rozkładania namiotu na trawniku przed stacją benzynową. Udało nam się jednak
tego uniknąć dzięki uprzejmości kierowcy kolejnej, polskiej ciężarówki,
który zawiózł nas do zajazdu położonego w górach. Można było tam dostać
prawdziwa, polska... golonkę. O czym przypominano nam przez całą podróż. Cóż,
Polacy przekazują sobie ważne informacje. Pech jednak chciał, że w okolicach
golonki znaleźliśmy się koło 8 rano. Do tego momentu cały czas jechaliśmy z
Polakami, poza krótkim odcinkiem Rabka-Chyżne gdzie zabrał nas Turek.
|
u magicznego źródełka |
|
dziwne znaki w Ploiesti |
Z gór pojechaliśmy do najbliższego miasteczka (Ramnicu Valcea) po drodze zahaczając
z naszym kierowcą o magiczne źródełko. Stamtąd złapaliśmy pana jadącego do
Ploiesti, co trochę odbijało z bezpośredniej drogi do Bukaresztu, ale miało
klimatyzację w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich transportów (bo akurat
wszystkim tirom się zepsuły). W Ploiesti błądziliśmy w poszukiwaniu dworca
z 1,5 godziny (co pozwoliło nam na dokładne zapoznanie się z miasteczkiem), ale
udało nam się w końcu znaleźć go przy pomocy policji. Pociąg był na szczęście spóźniony
około godziny, i tym samym pięknie na nas zaczekał. W Bukareszcie dostaliśmy
się do centrum, gdzie wychodząc z metra na stacji Univesitate trafiliśmy prosto
na akcję protestacyjną przeciwko obecnemu rządowi. Ponoć prezydenta od dzisiaj
już nie ma. W ten oto sposób staliśmy się świadkami tworzącej się historii.
|
Rumunii obalają prezydenta |
Z powodu naszej nieoczekiwanej zmiany trasy nie mieliśmy jednak gdzie spać.
Mieliśmy oczywiście namiot, ale ja za jeden z głównych punktów wyprawy obrałam
nieotwieranie go. Skorzystaliśmy więc z grupy Emergency Request na Couch
Surfingu i dostaliśmy 5 zaproszeń. Sprawiło to, że zaczęłam uważać Bukareszt za
jedno z najbardziej przyjaznych miast w jakich dotąd byłam. Razem z naszym
hostem wybraliśmy się na nocne zwiedzanie miasta z degustacja lokalnych specjalności
i wbrew temu co wcześniej słyszałam o Bukareszcie byliśmy pod sporym wrażeniem.
Jutro zwiedzamy dalej Bukareszt i zamierzamy dotrzeć do Plovdiv, gdzie spotkamy
się z naszym kolejnym kompanem – Brytyjczykiem Jamiem i być może Anią i Agatą.
Trzymam kciuki i sprawdzam bloga codziennie
OdpowiedzUsuń