Siedząc już po raz trzeci na lotnisku w Santiago nie mogę
uwierzyć, że to już ponad tydzień od czasu kiedy byłam tu ostatnio. Tydzień od
kiedy błądziłam po Limie. Tydzień i tysiąc wydarzeń później.
|
Witamy w Valpo! Jazda ponad stuletnią funicular zaliczona :D |
Jeśli chodzi o aspekt podróżniczy ostatniego tygodnia,
niestety nie mogę pochwalić się niczym szczególnym. Udało nam się dzisiaj
odwiedzić przecudowne Valparaiso, a podczas GA raptem dotrzeć do Plaza de Armas
w Santiago. Nie będę się jak zwykle rozpisywać o GA, ponieważ dla absoltnej
większości ludzi nic to nie znaczy. Ot spotkanie studentów zrzeszonych w IFMSA
z całego świata. Tydzień, codzienne spotkania i imprezy. Spanie po 4 godziny.
Miałam sobie odpocząć, nie udało się.
|
Tak w Valpo wygląda grafitti... |
Podróżniczo wytłumaczę dlaczego znalazłam się teraz na
lotnisku. Sprawy potoczyły się bowiem tak, że z różnych powodów (ale pewnie
innych niż pierwsze które przychodzą Wam na myśl) rozwinęłam spory sentyment do
Peru. Poza tym nie widziałam Machu Picchu. Postanowiłam więc się tam wybrać.
Najszybciej
i bez tragicznych obciążeń dla kieszeni można się tam dostać lecąc lotem
wewnętrznym w Chile do miasta Arica (blisko do przepięknego parku narodowego
Lauca) i autobusem lub taksówką dostać się do Tacny. I witamy w Peru. Zakupiłam
więc bilety i wracam do Santiago 29 sierpnia. Na szczęście udało mi się znaleźć
bardzo miłych ludzi, którzy przez ten czas przechowają mi bagaż, podróżuję więc
z samym małym plecakiem, tak jak planowałam.
|
i już wiesz gdzie bywa się w razie tsunami |
W ciągu ostatnich 24 godzin natomiast wybrałam się z
dziewczynami, które były razem ze mną w polskiej delegacji do Valparaiso. Ja byłam
odpowiedzialna za znalezienie couchsurfingu. Początkowo nikt nie odpisywał, po
czym dostałam 3 odpowiedzi. Wybrałam chłopaka mieszkającego przy niejakiej
ulicy Ekwadorskiej. Kiedy dotarłyśmy, stwierdziłyśmy, że najłatwiej będzie nam dotrzeć
taksówką, choć z moich wyliczeń mieszkanie znajdowało się na drugim końcu
miasta, które pomimo całej swojej urokliwej atmosfery wcale nie jest takie małe.
Jakież było nasze zdziwienie kiedy taksówka zatrzymała się po 10 minut, włączając
błądzenie. Był Ekwador. Był odpowiedni numer. Tylko człowiek przy domofonie nie
miał zielonego pojęcia o żadnym Nicolaz. Marta wątpiła czy napisałam do hosta z
właściwego Valparaiso. Przy pomocy kolejnego taksówka zadzwoniłyśmy do hosta,
dzięki czemu okazało się, że... mieszka w Vina del mar, miejscowości obok.
|
ze specjalną dedykacją dla Elwirki :)! |
Po
prostu nie zmienił ustawień na fb kiedy przeprowadzał się rok temu. Ale ulica
Ekwadorska się zgadzała. Dotarłyśmy po wszystkich przygodach, zawożeniu walizek
do bezpiecznej bazy i dochodzeniu do siebie po National Food and Drink Party
zeszłej nocy tak późno, że już tylko przeszłyśmy się nad ocean i zagrałyśmy z
hostem w jego autorską grę. No pomijając Anię, która odkrywszy, że Nicolaz gra
na pianinie najpierw śpiewała z nim przez godzinę z kawałkiem, a potem
wtajemniczała go w światową politykę. Na szczęście przy zamkniętych drzwiach
nareszcie mogłam się wyspać.
|
Valpo i jego port |
Kolejny dzień pozytywnie nas zaskoczył. Nie było śladu
deszczu z poprzedniego dnia, czyste niebo i rozsądna jak na zimę pogoda.
Idealny dzień na urodziny. Urodziny miała Marta. Kiedy dotarłyśmy do Valparaiso
(ciężko szło nam dochodzenie cen biletów, raz zapłaciłyśmy 430 a raz 140 pesos
podczas gdy host mówił nam o cenie 500 pesos od osoby) po 5 minutach spotkałyśmy
ludzi z GA – Portugalczyków, z którymi spędziłyśmy cały dzień i którzy w
zasadzie byli naszymi przewodnikami.
Valparaiso jest przecudne, ale to możecie
zobaczyć na zdjęciach, które wrzucę później :p. Całe miasto, położone jest na
40 wzgórzach pokrytych domami i kolejkami, które pomagają wtargać się na górę.
Jest też studenckie, lekko artystyczne i pokryte milionami niesamowitych
murali. Poza tym jest jednym z największych portów w Chile, co dla mnie było
dość fascynujące. W Valparaiso mieszkał też Pablo Neruda. Jego dom można
zwiedzać po wdrapaniu się na jedno ze wzgórz, ma 5 pięter i był zbyt duży, aby
mógł w nim mieszkać sam, dzielił go więc z inną parą artystów.
I to narazie na tyle, o Santiago będzie kiedy tak naprawdę
go zobaczę za trzy tygodnie;). Choć może tu wrzucę jeszcze zdjęcia, które
przypadkowo udało mi się zrobić idąc z moimi śmierdzącymi skarpetami do
publicznej pralni. Śpiesząc się i bez mapy innej niż zdjęcie z telefonu, nie do
końca znając drogę szłam przez miasto. Aż to nagle słyszę orkiestrę. Szłam za
dźwiękiem... Trafiłam na pochód świętujących Boliwijczyków. Byli przepiękni.
Wystarczy wyjść, żeby zobaczyć prawdziwe cuda! Po to się podróżuje. A przynajmniej po to podróżuję ja:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz