czwartek, 26 lutego 2015

Teraz jestem tu

Kwietny most w Walencji na którym często zmieniane są dekoracje - na świeta - gwiazdy betlejemskie!
Dotarło do mnie dzisiaj jak piękne jest to, że jeszcze wczoraj byłam w Polsce, ze wszystkimi tamtajszymi problemami i całym otoczeniem, a teraz jestem już w Hiszpanii i miesiąc wytężonej nauki, dopiero co zdana poprawka i inne przyjemności nagle przestają istnieć. Przez najbliższy miesiąc będę żyła innym życiem, tak prawdziwym i „osadzonym” w rzeczywistości jakby było kogoś innego i tylko kontakt z rodziną będzie mi przypominał, że może jestem też tam.
Podróż do Walencji zdecydowanie upłynęła pod znakiem przedsiębiorczości. Najpierw siedziałam koło pewnej Krakowianki, która cały czas kogoś zagadywała, przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy postanowiłam się do niej odezwać (czego w sumie z własnej inicjatywy raczej nie robię, tym razem obudziły się jednak we mnie ciepłe uczucia) okazało się, że jest Kobietą Sukcesu do tego stopnia, że po prostu musi dzielić się z otoczeniem swoją wiedzą i doświadczeniem.
Kolejną przedsiębiorczą postacią jest Grzesiek. Grzesiek skontaktował się z Esteve, żeby dostać się z nami, przy pomocy blablacar, do Walencji. W Walencji jest Erasmusem, któremu chyba niedługo uderzy czterdziestka. Nie myślcie jednak że każdy czterdziestoletni student to człowiek przegrany. Dla Grześka na przykład prawo jest trzecim kierunkiem studiów (po budownictwie i zarządzaniu z marketingiem) potrzebnym do sprawnego poruszania się w umowach, przetargach i orzecznictwie sądowym. Ubarwił mi czekanie na Esteve (a czekaliśmy całkiem długo!) opowieściami o przepisach i historiach prawniczych z życia wziętych.
Jeden z Trzech Króli 
Grzesiek chodzi na kurs na który sama chciałam się wybrać (ile w tej Walencji kursów na temat prawa humanitarnego, praw człowieka itp.!), postanowiłam więc nie tracić czasu i już pierwszego dnia byłam na uniwersytecie. Podczas gdy dla kogoś, kto studiuje w Walencji prawo i kierunki pokrewne był to pewnie kolejny, przeciętny wykład, dla mnie stanowił kompletnie nowe przeżycie. Po pierwsze – konferencja. Zamiast jednego wykładowcy, mówców było trzech, w tym dwóch z ”pola walki”. Fajna forma, którą można by wprowdzić i na polskich uczelniach. Po drugie temat – „prawo wolności wyznania i islamofobia”. Wydawałoby się, że Hiszpania, posiadając jedną z największych ilości imigrantów, w tym ogromną grupę z Maroka (przy relatywnie niewielkiej ilości „spięć” na dużą skalę) odrobiła już swoją lekcję i coś podobnego przydałoby się na przykład w Polsce (chociaż u nas mniejszości są pewnie wystarczająco małe aby póki co sprawami wzjemnych stosunków się nie przejmować). Okazuje się że jest inaczej. Prelegenci reprezentowali „pole walki”, bo w to właśnie zamienia się wiele miejsc w Hiszpanii gdzie muzułmanie próbują budować meczety lub choćby domy modlitwy. W przypadku przedmieść Barcelony rodowici mieszkańcy tak długo pikietowali i atakowali muzułmanów przed domem modlitwy, że zamknięto go i podjęto decyzję o budowie meczetu w pobliskiej strefie przemysłowej. Nakręcono też krótki film „Mesquita no” („Meczet nie”), do obejrzenia z hiszpańskimi napisami. Jednym z prelegentów był przywódca muzułmanów z Santa Coloma de Gramenet (mieszkający od 25 lat w Hiszpanii Marokańczyk, którego hiszpański jako jedynego w pełni rozumiałam), który poruszył temat tego, że Hiszpania przez dłuższy czas (ponad 700 lat!) była muzułmańska, następowało mieszanie, jednak Święta Inkwizycja była tak skuteczna, że do dziś Hiszpanie kategorycznie odcinają się od jakiejkolwiek tożsamości muzułmańskiej.
Moros y cristianos, Onteniente (z wikipedii)
Było nie było, w sporej ilości miast (i liczba ponoć cały czas rośnie) obchodzi się tu „Moros y Cristianos” - święto celebrujące wyparcie Maurów z półwyspu Iberyjskiego. Jest obchodzone z wielką pompą - część mieszkańców przebiera się za Maurów, druga za Katolików. Jedne z największych obchodów odbywają się niedaleko Walencji – w Alcoi, podobnie zresztą do święta Trzech Króli... pewnie dlatego, że używają tych samych strojów :p.

O Trzech Królach też chciałam w sumie napisać, bo właśnie wtedy byłam w Walencji ostatnim razem. Święto Trzech Króli jest tutaj podstawowym świętem prezentowym - Hiszpanie muszą więc czekać 2 tygodnie dłużej zanim dostaną prezenty które my znajdujemy pod choinką. W samym domu, poza prezentami, cała rodzina zbiera się, żeby podobnie do Francji zjeść ciasto w kształcie koła wypełnione kremem. W cieście ukryta jest figurka dla „króla” który zyskuje prawo do noszenia przez cały wieczór korony (u nas figurka została jak zwykle w ostatnim kawałku, którego już nikt nie dał rady tego dnia zjeść) i „węgiel” dla tych bardziej pechowych. Poza obchodami w domu, w każdy mieście przechodzi pochód, w skład którego poza Trzema Królami znajdującymi się na końcu, przejeżdża cała kolekcja „platform” z prezentacjami stowarzyszeń i szkół. Cała trasa obstawiona jest przez mocno zbity tłum, polujący na cukierki i inne podarki rzucane przez tych jadących na platformach. Co sprytniejsi, mieszkający przy trasie pochodu rozkładają z okien i balkonów parasole żeby ułatwić sobie łapanie cukierków. W naszym ścisku,wśród zwykłego motłochu jeśli trafił się cukierek, zwykle lądował w okolicach oka i towarzyszył mu spory ból. Ale i tak było świetnie.
Po powrocie zorientowałam się że i w polskich miastach są pochody Trzech Króli, ale nieco bardziej oficjalne, z biskupem... i bez cukierków.
Reyes Magos - Walencja
W Walencji dodatkowo około 18:00 5 grudnia zaczyna się jeszcze 24-godzinne targowisko podczas którego sprzedawcy wszelkich maści, z różnych stron świata rozkładają się wzdłuż ulic w jednej z moich ulubionych dzielnic – Cabanyal (uważanej na co dzień za dość niebezpieczną).

W styczniu byliśmy też z Esteve w bardzo przyjemnym i spokojnym Buñol. Centrum położone jest w dolinie, a pozostałe części miasteczka wspinają się stromo na wzgórze. Przemieszczanie się samochodem ma to do siebie, że zwykle bywa dość nudne, ale nie tym razem. Byliśmy w Buñol sporą, starszą wersją Dacii Logan, a uliczki miasteczka są wąskie. Bardzo wąskie. Tak wąskie że utknęliśmy szorując po murach budynków lewą stroną samochodu i przednim zderzakiem. Dla mnie sytuacja była bez wyjścia i tylko tłum osiłków lub dźwig mógłby nam pomóc. Na szczęście zjawiła się grupa pań dobrze znających Buñol i poruszanie się po nim. Z pewnym bólem i dalszym ocieraniem zderzaków udało nam się wykręcić.
Buñol

Niepozorne Buñol raz do roku ogarnia jednak prawdziwe szaleństwo podczas Tomatiny, czyli święta o którym pewnie słyszeliście, podczas którego mieszkańcy i przyjezdni rzucają się pomidorami. Esteve nie chce się wybrać, natomiast ja mam nadzieję, że jeśli nie wezmę w niej udziału to przynajmniej kiedyś popatrzę na to co się tam dzieje z bliska :).
(pożyczone stąd - tutaj też 10 porad nt. tego jak najlepiej przygotować się na Tomatinę;))