piątek, 20 marca 2015

Życie w samochodzie nie jest dla mnie

Alicante - Playa de Postiguet i marina
 Znalezienie couch surfingu w Barcelonie okazuje się nie lada wyzwaniem (chociaż dokonałam tego w zeszłym roku, ale w grudniu i tylko dla siebie – jednej osoby, zamiast czterech). Zamiast tego Aga i Matt do Walencji przyjechali i zdążyli z niej sami wyjechać, a ja dalej siedzę i w Barcelonie będę tylko przejazdem. Czas umilam sobie między innymi „indyjską” lekturą, próbując dowiedzieć się czegoś przed naszym wielkim wyjazdem. Jako pierwsze przeczytałam „Lalki w ogniu” P. Wilk, co do których jednak sprawdziło się, że nie są porywającą książką (tym bardziej zaskakują mnie te wszystkie pochwały na okładce i ogromna kampania reklamowa jakiś czas temu). Teraz chłonę naprawdę „Pierwszą wyprawę. Nepal” K. Choszcz, która jest bardzo dobra mimo tego, że nie dostarcza tylu informacji. Z uwagi na to, że jest pamiętnikiem przebijają z niej jednak prawdziwe emocje.
Alicante - widok z Castillo de Santa Barbara
Jednak do rzeczy. Będzie o Elche i Alicante. Elche, które wymyśliłam sobie przy pomocy mojej UNESCO listy i Alicante, w którym zawsze ląduję i nigdy nie widziałam niczego poza portem. A jednak coś tam jest!
Castillo de Santa Barbara
Aga i Matt przylecieli późnym wieczorem i do ostatniej chwili aktualizowałam maila, sprawdzając czy przypadkiem ktoś z couch surfingu się nad nami nie zlitował. Niestety nikt. Oznaczało to, że szykuje nam się noc w aucie, a ja byłam odpowiedzialna za znalezienie miejsca parkingowego. Trafiłam więc na stronę na której posiadacze camperów wymieniają się miejscówkami. Raczenie się „Monte” w Zatoce Pijaków na przedmieściach Alicante brzmiało kusząco, ale wtedy nie zwiedzilibyśmy Elche. Satelita podpowiedziała mi więc jak znaleźć większe parkingi w centrum Elche i z tą wiedzą wyruszyliśmy na nasz krótki, ale intensywny wypad. Satelita najprawdopodobniej nie robiła jednak swoich zdjęć w piątkowy wieczór – pierwszy parking na który się skierowaliśmy był w całości zajęty. Więcej szczęścia mieliśmy na drugim, gdzie hiszpańskim zwyczajem pokierowała nas samozwańcza parkingowa (w Hiszpanii całkiem normalne jest to, że przy większości darmowych i płatnych miejsc parkingowych w centrach miast zawsze kręcą się całkiem trzeźwe osoby, które pokazywanie wolnych miejsc za wolne datki traktują jak zawód). Powiedziała nam też, odgadując nasze zamiary, że nie będziemy mieć problemów ze spaniem, gdyż sama czasem też tam sypia. Jak głosiły informacje, trzeba było się tylko zwinąć w okolicach 7 rano, bo później przewidziana była na parkingu jakaś impreza i zapowiadali odholowywanie (czego też – po przebudzeniu – staliśmy się świadkami, na szczęście do naszego samochodu laweta jeszcze wtedy nie dotarła).
Palmeral de Elche
Zaczęliśmy nieśmiało z „Monte” i okazało się że parę innych samochodów też urządzało swoje botellon. Zrobiliśmy rundkę po mieście i poszliśmy spać na długie 5 godzin. Spanie w samochodzie z pewnością nie znajdzie się na liście moich ulubionych noclegów, chociaż mieliśmy do dyspozycji aż 7 siedzeń na 4 osoby :p.
Basilica de Santa Maria i rzeźba przedstawiajaca Misteri d'Elx

O 7 rano byliśmy już zwarci, gotowi i okrutnie zmęczeni, a bary z kawą dopiero się otwierały, nie mówiąc o wszystkich atrakcjach Elche, które miały otworzyć się dopiero o 10:00. 
Elche może pochwalić się 2 pozycjami na liście dziedzictwa UNESCO. Jedną jest El Palmeral de Elche, jeden z największych gajów palmowych na świecie, który w X wieku zaczęli tworzyć Arabowie, a importowane z Afryki systemy nawadniania można ponoć w niektórych miejscach zobaczyć do dziś. Gaju nie da się przeoczyć – został harmonijnie wymieszany z miastem, tak że albo są to wysepki miasta między palmami, albo całkiem sporo wysepek palm w mieście. Są też większe jego części jak Park Miejski albo Huerta del Cura (płatna) lub Huerta St Placido z muzeum poświęconym El Palmeral. Drugą UNESCO - atrakcją jest Misteri d'Elx – dramat sakralny na temat Wniebowstąpienia Marii Panny odgrywany co roku od 500 lat 14 i 15 sierpnia. Spoza listy UNESCO i poza miastem można odwiedzić starożytną Ilicję – Alcudię (z której w sumie niewiele zostało, a słynna, iberyjska Dama z Elche została najpierw wywieziona do Paryża, a potem do Madrytu). Dla zainteresowanych naturą są saliny w Santa Pola (plaże satelitarne Elche) gdzie lato spędzają ponoć całe stada flamingów.
Alicante
Elche jest dość małe, ale dzięki sporej ilości zieleni i nietypowemu zagospodarowaniu „rzeki” sprawia dobre wrażenie. Pożegnaliśmy się z nim koło południa i próbowaliśmy zagospodarować dalszą część dnia w Alicante. Zastała nas tam godzinna ulewa tropikalna akurat wtedy kiedy bardzo potrzebowaliśmy wysiąść z samochodu żeby coś przekąsić. Poźniej na szczęście wyszło słońce i jednak było nam dane zwiedzić miasto.
Stare miasto w Alicante i muzykujący studenci
Alicante okazuje się o wiele ciekawsze niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Jest w bardzo śródziemnomorskim stylu – plaża z mariną i nadmorskim deptakiem, a na boku, nieco pod górę stara część, przypominająca nieco włoskie miasteczka. Próbując wejść na wzgórze Benacantil, na którym znajduje się zamek św. Barbary trafiliśmy na bardzo przyjemny park, z którego dalej można wejść murem na wzgórze. My byliśmy zbyt rozleniwieni i wybraliśmy się samochodem (na wzgórzu w przeciwieństwie do miasta mogliśmy za darmo zaparkować :p). Zamek jest jedną z największych średniowiecznych budowli w Hiszpanii wybudowaną w IX wieku przez Arabów (jak w sumie wszystko wtedy) i roztaczają się niego piękne widoki na całe Alicante. 
Kiedy zaczęło się robić zimno i ciemno, zabraliśmy naszą pasażerkę z blablacar i po dwóch dniach jedzienia kanapek, hamburgerów i życia w samochodzie, wróciliśmy do Walencji. 
A tak spaliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz