sobota, 9 kwietnia 2016

Semana Santa


Nie minął nawet jeden dzień, a Walencja, zmęczona Fallas, znów świętowała. W tym roku Wielki Tydzień przypadł tuż po Fallas, tak że Niedziela Palmowa była następnego dnia po kulminacyjnej cremá. Wielki Tydzień może nie jest nadmiernie radosny, ale coś da się z tym zrobić. W całym mieście zaczął się więc tydzień mniejszych i większych procesji, ale te główne, najładniejsze, podobne do tych, które jeździ się oglądać w Sewilli, należały do Semana Santa Marinera (morska, tu strona z dokładnym programem i spot reklamowy :D). Tym razem zatłoczone i wyłączone z ruchu były nadmorskie dzielnice Cabanyal, Canyamelar i Grau, które jeszcze w XIX wieku, kiedy powstała tradycja Semana Santa Marinera tworzyły osobne, rybackie miasteczko. Junta Fallera przeobraziła się w Junta de Semana Santa Marinera i poszczególne bractwa (hermandades i cofradías), każde opiekujące się jedną rzeźbą ilustrującą konkretną scenę drogi krzyżowej lub postać religijną. Zmieniły się kolory wystroju, ale wieczorne kolacje przy wielkich stołach dla całego bractwa wyglądały tak samo jak imprezy podczas Fallas.
Niedziela Palmowa w innej parafii i "pokutnicze" jajka z niespodzianką (tak ubierano w czasach Inkwizycji pokutujących skazanych z powodów religijnych)
Valencian Indian Pale Ale - moda na
piwa rzemieślnicze jest i w Hiszpanii :)
Chociaż są koncerty rozpoczynające w lutym Wielki Post i parę wydarzeń przed Niedzielą Palmową (które w tym roku nie mogły się odbyć z powodu Fallas) wszystko naprawdę zaczyna się w niedzielę. Poza wielkimi procesjami, w których uczestniczą bractwa ze wszystkich czterech parafii z orkiestrami, mają miejsce inne ciekawe wydarzenia jak choćby „Przyjęcie postaci religijnych”. Przez cały tydzień mieszkańcy uczestniczący w obchodach przebierają się za Jezusa, Marię, św. Weronikę, pretorian czy... Nazarenos - pokutników (przed którymi z uwagi na ich specyficzne, wywodzące się z czasów Inkwizycji ubranie zdarzyło się uciekać niedoinformowanym turystom ze Stanów). Podczas „Przyjęcia” niektóre bractwa idą po swoje co istotniejsze postacie do domów w których te osoby mieszkają. Myśleliście że po niedzieli coś dzieje się dopiero w czwartek? Nic bardziej mylnego. W poniedziałek na przykład włócząc się po Cabanyal można spotkać sześć różnych procesji. W czwartek na dobre zaczyna się wspólne świętowanie – ulicami od jednego kościoła do drugiego maszerują bractwa, tym razem jedynie przy dźwięku bębnów. Zwykli śmiertelnicy odwiedzają figury w ich „domach”, przy okazji zatrzymując się na piwko czy dwa. W piątek rano rzucając w morze wieńce laurowe oddaje się cześć tym którzy zginęli na morzu, w południe mają miejsce Drogi Krzyżowe, których niektóre stacje są odgrywane przez postacie biblijne. Wieczorem wszyscy zbierają się w wielkim, pięciogodzinnym pochodzie Pogrzebu Pańskiego. W sobotę następuje moment ciszy, podczas której bractwa zbierają się przy stołach czekając aż o północy zaczną bić wszystkie okoliczne dzwony ogłaszając Zmartwychwstanie. Wtedy ulice zapełniają się ludźmi i odpalane są sztuczne ognie. Świętuje się do rana, po czym wciąż trzeba wziąć udział w spotkaniu Jezusa z matką, odwiedzinach chorych i ostatecznej procesji Zmartwychwstania podczas której „słońce w zenicie radośnie oświetla świat”, a postacie biblijne rozdają ludziom kwiatki ;). Po zakończeniu wszystkich obrzędów Bractwo Świętego Grobu tworzy jeszcze na Plaza de la Cruz del Canyamelar „ślimaka”. Nie pytajcie mnie co to, sama chciałabym to zobaczyć - nam udao się wziąć udział przede wszystkim w procesji w Niedzielę Palmową i powłóczyć się po okolicy w czwartek i zajrzeć na pół godziny w piątek.
SSM jest oczywiście tak ekscytujący, że z pewnością każdego zainteresuje jego muzeum otwarte cały rok koło muzeum ryżu :).
Przeniesienie obrazów w Niedzielę Palmową
A mówiąc serio, mimo że w Hiszpanii liczba wierzących spada, publiczna telewizja żyje wydarzeniami Wielkiego Tygodnia. Relacjonuje wydarzenia z tysiąca miast i miasteczek przy okazji obszernie dokumentując wszystkie wpadki (jak rzeźby którym zdarza się spaść z platformy przy mało delikatnej obsłudze – tradycyjnie rzeźby powinny być noszone, ale w Walencji wiele było na kółkach).
Virgen de los Dolores
Visita a los santos monumentos, Wielki Czwartek
Chciałam jakoś płynnie i zgrabnie przejść do „życia codziennego w centrum zdrowia”, ale ciężko to ze sobą połączyć. Być może dlatego, że jedno drugiemu kompletnie nie wchodziło w drogę - z okazji Wielkanocy są tutaj trzy dni wolnego – Wielki Czwartek, Piątek i poniedziałek (tu wcale nie lany, choć warunki lepsze:( ). Z okazji Fallas wolny był piątek – 18.03, a potem „na pocieszenie” jeszcze kolejny dzień wolny w św. Wincentego, patrona miasta (którego ramię możecie znaleźć w katedrze). Wszystkie te wolne dni wprowadzają takie zamieszanie, że na uczelniach nikt nie miał ochoty się z nimi patyczkować, a studenci mogli cieszyć się wolnym od 14.03 do 05.04. Tak jest jednak tylko w Walencji (i tylko w tym roku, bo tak się złożyło), autonomia regionów jest taka, że mogą ustanawiać własne dni wolne od pracy. Co prawda nikt nie wie co dokładnie powinno się robić żeby uczcić pamięć św. Wincentego, ale podobny problem dotyczy też Wielkanocy, biura podróży przeżywają więc hossę. Miasto było kompletnie wyludnione, nie licząc dzielnic które świętowały SSM. Sami też wybraliśmy się na jednodniowe wycieczki, ale o tym kiedy indziej. Laia, rezydentka z którą spędzam najwięcej czasu spieszyła się przed tym wielkim weekendem, żeby jeszcze w czwartek wyjechać ze znajomymi do Tarify (780 km w jedną stronę!). W związku z tym rozpuściła mnie wypuszczaniem dp domu o 13:00, kiedy skończyłyśmy przyjmować pacjentów. Jakież było więc moje zdziwienie, kiedy we wtorek po tych wojażach kazała mi zostać nawet kiedy pacjenci się skończyli, a centrum było puste... Moim zadaniem było czytanie pod jej czujnym okiem artykułów na tematy z którymi zetknęłyśmy się tego dnia. Okazało jednak się że wszystko było spowodowane tym, że tego dnia miała dyżur na który musiała czekać i potrzebowała towarzysza w cierpieniu. W kolejnych dniach było już lepiej. 
Dzieciaki są najlepsze ;)
Ogólnie wszyscy w zasadzie troszczą się o mnie i chwalą mój „znakomity” hiszpański, ale moje serce najbardziej ujął (jeszcze przez internet, bo odpowiada za stronę i kontakty zewnętrzne) starszy pediatra, Javier, który mówi o mnie per „pani doktor” i zawsze sprawdza czy jestem tam gdzie powinnam być (z ojcowskiej troski, oczywiście). Drugą osobą jest przemiła dziewczyna – pracowniczka socjalna, prywatnie jedna z dwóch mam dziecka, które urodzi za kilka miesięcy. Nie jest to pierwszy przypadek dwóch mam z którym się zetknęłam – wcześniej na konsultację ortopedyczną przyszła inna para z synkiem. Najpiękniejsze jest to, że pomimo delikatnego zdziwienia zdecydowana większość osób nie ma z tym problemów. Oczywiście są i tu (nawet w naszym centrum) przypadki kierujące się „sumieniem” przy (nie)wypisywaniu antykoncepcji i nieodzywaniu się do ciężarnych lesbijek, ale wygląda na to że są w zdecydowanej mniejszości.
Niedziela Palmowa
W Walencji (a zwłaszcza w dzielnicy w której pracuję, gdzie po jednej stronie jest stara latynoska imigracja, a po drugiej nowa – arabsko- słowiańsko- cygańska) nikt też w zasadzie nie zastanawia się kto skąd pochodzi. Część imigracji jest już tutaj tak długo, że są po prostu Hiszpanami, a w przypadku innych ciekawość pewnie wygasa u większości ludzi w momencie kiedy połowa pacjentów z którymi się kontaktują ma „ciekawe” korzenie. Oczywiście imigracja przynosi też pewne wyzwania – jak na przykład pacjenci, którzy nie znają słowa po hiszpańsku albo analfabetyzm. W sytuacji kiedy pierwsza taka osoba jest Cyganem, druga Arabem, a trzecia z Ameryki Południowej od kilku lat nie może znaleźć pracy, łatwo jest wyrobić sobie pewne uprzedzenia i każdemu Cyganowi zadawać pytanie czy umie czytać (podczas gdy część kończy studia). 
Międzynarodowy "Festival del viento", na który trafiliśmy przypadkiem w kolejny weekend chcąc wypróbować nasz latawiec na plaży
Wtedy Olga (pracowniczka socjalna) może zaserwować historię, którą ostatnio się zajmuje. Stara się wyrobić ubezpieczenie zdrowotne dla 3 miesięcznego bobasa, którego nieznająca słowa po hiszpańsku 20-letnia matka w ogóle z nią nie współpracuje. Jakiś czas temu sprowadził ją z Polski do opieki nad swoim starszym synem (którego matka zmarła w Polsce) facet który ma problemy z hiszpańskim prawem. W związku z tym pomimo że chciałby wrócić do Polski, nie może. Łatwo jest oceniać inne narodowości na podstawie pojedynczych przypadków, ale jakoś boli, jeśli miałoby to dotyczyć nas samych. Olga wydaje się świetna na swoim stanowisku - mimo że codziennie styka się z ludźmi co do których większość z nas byłaby uprzedzona, stara się nie oceniać i pomóc, o cokolwiek proszą. Nawet jeśli widać, że są to kanciarze, którzy chcą wyłudzić rentę inwalidzką z powodu braku funkcjonalności nóg na których samodzielnie przyszli do centrum :p. Ale to już osądzą komisje. Olga ma pomagać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz