sobota, 21 grudnia 2013

Une voyageuse libre et liberale

Barcelona. Barcelona. Vicky, Christina. L’auberge espagnole (nic nie poradzę na to, że te słowa w mojej głowie wypowiada Romain Duris, może za dużo było tej auberge). Ale zanim Barcelona... sporo się wydarzyło.
Chateau, Carcassonne
 18 grudnia po raz ostatni w tym roku zjawiłam się na naszym oddziale. Tak w zasadzie to po raz ostatni w życiu, bo po powrocie będę na intensywnej terapii. Ponieważ była środa, zgodnie ze zwyczajem ktoś powinien przynieść ciasto. Na fali pozbywania się jedzenia z lodówki i reprymendy zarobionej poprzedniego dnia za niedostateczne zaangażowanie (z czym się nie zgadzam, z resztą pochodziło to od nielubianej stażystki), postanowiłam podreperować swój image przynosząc babeczki. No, i tak była moja kolej. W pocie czoła, angażując PJ’a do tarcia i Mateusza do pieczenia przygotowałam więc 18 marchewkowych babeczek, co ostatecznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak kiedyś będę mogła być Matką Polką (Polką, bo ostatnią osobą dla której PJ tarł marchewkę była jego polska babcia). Gotowałam już 3 dzień z rzędu, a babeczki zniknęły w mgnieniu oka!
Porte de l'Aude, Cite, Carcassonne
Powiedziałam też wszystkim „au revoir” i zniknęłam tego dnia dość szybko przygotowywać moją wyprawę po kraju Katarów (Albigensów) i Katalonii. Dwa tygodnie wolnego... cóż poradzę na to, że moi francuscy collegues ich nie mają. Tak smakuje wolność!
Po raz kolejny wyjeżdżając do Polski miałam swoją eskortę. Francja mnie zdecydowanie rozpieszcza. Niecałe 3 godzinki i byłam w Carcassonne, gdzie zaczęłam od spotkania z hostem, dejeneur i urządzenia się na ten jeden dzień. I po raz kolejny, podobnie do Perigord, zwiedzałam w mgle snując się po opustoszałych ulicach.
Carcassonne
Przewodnik podpowiadał, że Carcassonne było miastem-twierdzą Katarów, których w ramach papiesko-królewskiej krucjaty przegonił na południe Okrutny Szymon de Montfort. Katarzy, tudzież Albigensi byli „heretykami”, którzy nie zgadzali się z ówczesną interpretacją religii przez Kościół. Wyznawali tylko podział na Dobro i Zło. Zostały więc po nich mgliste wspomnienia, mapki i romantyczne zamki, do których wybierałam się następnego dnia. Szarość ma się dobrze.
Łapki!
widok z chateau de Queribus
W Carcassonne do zwiedzenia jest tak naprawdę Cite. Poza tym możecie jechać dalej do Tuluzy lub Perpignan. Najbardziej imponujące są według mnie dwuwarstwowe mury, odrestaurowane czy nie, robią niesamowite wrażenie. Po zwiedzeniu Cite pobłądziłam jeszcze troszkę po samym mieście i wróciłam do hosta. Gościł mnie Cyril, tata który przeprowadził się na południe z Paryża w pogoni za „domem z huśtawką dla moich dzieci w ogródku”. Muszę przyznać, że trochę mi tej huśtawki w dzieciństwie rzeczywiście brakowało. Dziewczynek niestety nie było w domu, ale cały promieniował wręcz dziećmi. Było w nim też pełno kapitalnych patentów jak na przykład kolekcja zdjęć dłoni rodziny, przyjaciół i couchsurferów (i innych części ciała) uwiecznionych dzięki kserokopiarce :).
Carcassonne i Canal du Midi natchnęły mnie do małego researchu. Kanały Europy – jakie mamy? Dla mnie to fascynujące, bo pomysł połączenia oceanu z morzem z ominięciem półwyspu Iberyjskiego brzmi jak na XVII wiek genialnie i szalenie zarazem. Tutaj znajdziecie nieco bardziej historyczny projekt Unii Europejskiej na temat kanałów wraz z zebranymi informacjami i mapką, a tu od strony praktycznej - po czym da się pływać. 
Następnego dnia w ramach programu intensywnego wykorzystywania autobusów regionalnych (Bo, słuchajcie, są za 1 euro! To tyle w temacie porad transportowych podczas tej wyprawy... Mówiłam już że jeśli kupujecie bilet kolejowy z wyprzedzeniem, gdziekolwiek bądź, nawet do Nicei - czyli na 8 godzin drogi - zawsze kosztuje 20/25 euro?) wybrałam się do miasteczka Quillan, bo tylko tam mogłam przesiąść się z z busa jednego departamentu do drugiego. Rzadko zdarza się, żeby bus z jednego regionu (Aude) przejeżdżał do drugiego (Pyrenees Orientales), ale w tym przypadku tak było. W trakcie małego researchu jeszcze w domu okazało się, że właśnie tam znaleźli ostatnie schronienie Katarzy i tam też spalono ich ostatniego prefekta. 
Chateau de Queribus
Kiedy dotarłam do Quillan, w 15 minut ogarnęłam mieścinkę, nie potrafiłam natomiast znaleźć przystanku autobusowego należącego do Pyrenees Orientales. Wiedziałam jednak że bus i tak odjeżdża za 4 godziny, w obliczu czego postanowiłam łapać stopa. A była w zasadzie dopiero 4 wyprawa kiedy robiłam to samotnie (ale wcześniej naprawdę musiałam albo jechałam naprawdę krótki odcinek). Moim pierwszym kierowcą był kierowca tira, tym razem jadący do rodziny. Dowiedziałam się, że zdarzyło mu się kiedyś jechać przez 5 dni z Węgierkami, które złapały go na Węgrzech i jechały przez Włochy do Francji. I prawie nie mówiły po francusku. Poprosiłam żeby wysadził mnie w Maury. Stamtąd było już 8 kilometrów do Chateau de Queribus. I była droga. Przez większość czasu pusta. Postanowiłam się jednak nie poddawać i szłam. Koło jakiejś psiarni, albo czegoś podobnego. Wiał wiatr, wyły psy. Zawrócić? 
i po sąsiedzku chateau de Peyrepertuse
Kiedy już byłam prawie zdecydowana, pojawił się samochód. Zaproszono mnie na pakę transita, po czym okazało się, że była to półpolska para. Polacy mieszkają więc nawet w wiosce o uroczej nazwie Cucugnan ([Kukunią] :]). Byli tak mili, że wwieźli mnie na samą górę, aż pod kasę zamku, a ja zaczęłam się zastanawiać jak dotrę do Maury tak żeby zdążyć na autobus do Perpignan jeszcze tego dnia. Z pewnością
Cucugnan, czyż nie słodkie?
nie było już szansy na odwiedzenie drugiego, ponoć bardziej imponującego chateau de Peyrepertuse. W linii prostej znajduje się co prawda 4 kilometry dalej, ale bez skrzydeł, z zejściem z jednej i wejściem na drugą górę dystans się wydłużał. Póki co zostawiłam plecak i ostrzeżona przez panią z kasy, że z uwagi na wiatr na górze powinnam trzymać okulary żeby nie odleciały (!) - co było tylko odrobinę przesadzoną radą - zaczęłam się radośnie wspinać. Na górze poza mną było tylko dwóch starszych panów, skośnooka rodzina i zapierające dech w piersiach widoki. Do zamku rzeczywiście prowadzą tylko jedne małe drzwi przez które wiatr wieje z zaskakującą siłą i prędkością. W całej konstrukcji natomiast najbardziej ujęły mnie nisze najprawdopodobniej służące do oblewania nieprzyjaciół u bram gorącą smołą. Nigdy wcześniej tego nie widziałam.
w stronę Place Arago, Perpignan
Moi starsi panowie odjechali kiedy schodziłam. Damn it! Jak ja wrócę? Przecież Chińczycy są zbyt konserwatywni żeby wziąć autostopowiczkę. Mimo to postanowiłam się na nich zaczaić. Okazało się, że byli brazylijskimi Japończykami (lub japońskimi Brazylijczykami?) i nie mieli żadnych problemów żebym z nimi jechała. Ani zjadła lunch. Ani spędziła resztę popołudnia, była ich mini-przewodnikiem podczas degustacji wina, pojechała i zwiedziła razem Perpignan. Przez popołudnie miałam więc brazylijską rodzinę z mamą, tatą, trzema chłopakami i dziewczyną jednego z nich. Byli z Sao Paulo, a para studiowała medycynę.

[Właśnie usłyszałam, siedząc w pociągu do Barcelony, że polski jest drugim, co do częstości, językiem w którym mówi się w Wielkiej Brytanii, allez les Polonais! Jest tu, w okolicach Barcelony, z kolei całkiem sporo Angoli]

wszystkie brazylijskie dzieci
Dzięki mojej rodzinie uświadomiłam sobie, że wino – widzicie – pochodzi nie tylko z Bordeaux i że jestem jego wielkim znawcą. Kiedy weszliśmy do cave cooperative pan winoroślnik zapytał czy jesteśmy wszyscy studentami enologii. Było to o tyle zabawne, że ja to ja, a moja „rodzina” chciała się napić i kupić pamiątki dla tych którzy zostali w domu. „Nie, ale studiuję w Bordeaux”. „Ach, to na pewno znasz się na winie! Wszystkie nasze wina to greneche noir (co to za szczep to greneche? Nigdy o nim nie słyszałam!), chcesz wytrawne czy słodkie?”. Od degustacji powoli zaczynało mi się kręcić w głowie, ale muszę przyznać, że zaczynałam rozróżniać smaki!
plac przed Cathedrale St Jean, Perpignan
Kiedy dotarliśmy do Perpignan trochę pobłądziliśmy i moja rodzina pojechała do siebie dokładnie zanim odnalazłam prawdziwe, całkiem ładne i stare centrum miasta. Po nieudanej próbie dostania się do pałacu królów Majorki (otoczony murem podobnym do tego z Blaye, jak z resztą sporo fortyfikacji tutaj na południu) poszłam do mojej hostki. Po raz pierwszy zdarzyło mi się być samotnie nocowaną przez dziewczynę i to taką która zaprosiła mnie sama! Była przekochaną 35-letnią, powiedzmy, hipiską. Mówiła, że po powrocie z Indii (gdzie była 1,5 roku temu) nigdy nie jesteś już taki sam, a całe mieszkanie było buddyjsko-tybetańsko-indyjskie. A na kolację naleśniki z jej regionu – Aveyron. Na kolacji zjawiła się dwójka jej znajomych, jeden po drugim, którzy mieli wspólną przeszłość i w tempie ekspresowym zostałam wciągnięta w życie i perypetie hippie-alternatywnych singli z Perpignan. Mieli nawet swój własny ogródek do którego jeździli dbać o warzywka całą paczką. Jednak Francuzi nie zawsze bywają tacy źli (połowa paczki była włosko-hiszpańska). 
Collioure
Tam dowiedziałam się też o świetnym festiwalu w Cevennach organizowanym w sporej części przez Rainbow Family, o której dowiedzieliśmy się po raz pierwszy od naszego hipisa z Batumi a także o wioskach niemieckich hipisów na Gomerze (którzy teraz mają 70 lat i wychowali już kolejną generację). Do tego wszystkiego Ben zajmowała się kręceniem z dzieciakami filmów i zastosowaniem wspólnego kręcenia filmu jako narzędzia współpracy miedzypokoleniowej. To właśnie kocham w couch surfingu.
Dzisiaj natomiast wstałyśmy skoro świt, a nawet przed nim, żeby zdążyć na północ i południe. Ben jechała do domu na święta, a ja w kierunku Hiszpanii. Pierwszym przystankiem było Collioure, urocze miasteczko ze starym kościołem i zamkiem. Obydwa, razem z sąsiednim Port Vendres, przez który niestety przejechałam tylko autobusem, serdecznie polecam, bo są przeurocze. 
Cadaques, już po hiszpańskiej stronie
Niestety autobus nie jechał do Cerbere i zatrzymał się w Banyuls-sur-Mer, w którym w zasadzie prawie nic nie ma. Podeszłam jeden przystanek próbując wyjść poza miasto i na stopa zabrała mnie mama z dwoma rozkosznymi dzieciakami. To muszę przyznać. Prawie wszystkie francuskie dzieciaki są takie słodkie. A moze wszystkie są słodkie i to we mnie się coś zmieniło?
Tak oto znalazłam się w Cerbere i nieugięta powędrowałam w stronę granicy. 4 km i będę w Hiszpanii! Wyglądało to i tak lepiej niż przerażające opisy na tripadvisorze, gdzie znalazłam jedyny komentarz „tak, wysiadasz w Cerbere, a Ciebie i Portbou w Hiszpanii skąd jest pociąg do Figueres dzieli tylko wielka góra”. Zaczęłam mieć już całkiem ładną panoramę Cerbere kiedy zatrzymała się bryka z Franche Comte. Jedzie do Portbou, to wsiadam! Mój kierowca okazał się mieszkającym od 7 lat w Hiszpanii Marokańczykiem, który na wstępie opowiedział mi o sobie całą masę historii. Pracuje jako budowlaniec, ale z wykształcenia jest informatykiem. Był też dziennikarzem w Maroku, a i w Hiszpanii od czasu do czasu coś skrobnie, prowadził szkolenia z pierwszej pomocy dla hiszpańskiego Czerwonego Krzyża. Miał w Barcelonie swego czasu 4 restauracje, a kubańskie 18-latki pracujące w jego restauracji z rozkoszą znikały z nim nocnych ciemnościach. No, generalnie to kobiety mają z niego wiele przyjemności i przecież seks to potrzeba jak jedzenie lub picie.
Empuriabrava, czyli hiszpańskie Venice Beach! Po więcej informacji o tym dziwnym miasteczku - Klik! 
Mogłabym się z tym zgodzić, problemem było jednak to że jechaliśmy sobie po Hiszpanii jego samochodem. 
Jestem człowiekiem wolnym, liberalnym czy posiadam obydwie te cechy? Dlaczego wydaję się spięta? Chyba jednak nie jestem tak liberalna jak mi się wydaje, co?
Co jak co, ale sufit Dali potrafił pomalować!
No i dobrze, być może. Kiedy ustaliliśmy już w Cadaques (zrobiliśmy mały detour po tym jak stwierdził że specjalnie dla mnie pojedzie nie do Portbou, nie do najbliższego miasta, a do Figueres), że z pewnością nic z tego nie będzie, Hasan zaczął uderzać w nutę romantyczną. W ciągu 4 godzin przeżyłam więc romans życia, od randek i poznania (które mogą trwać raptem 2 minuty) po smutne rozczarowanie. Bardzo mi przykro. Cadaques to bardzo ładne miasto, zwłaszcza obserwowane z oddali, z bliska bardziej podobało mi się w Collioure. Całe Cadaques naznaczone jest Dalim, podobnie z resztą do Figueres w którym znajduje się jego muzeum. Naprawdę podobają mi się pracę Dalego, ale kim trzeba być i jakie mieć mniemanie o sobie żeby za życia samemu stworzyć swoje muzeum? 
Odpłynąć z Salvadorem...
Moja niespełniona gorącokrwista miłość postanowiła uszanować moją prywatność i skoro zażyczyłam sobie samotnego zwiedzania muzeum Dalego, zjedliśmy tylko lunch, wypiliśmy kawę i rozstaliśmy się ustalając, że jesteśmy bratem i siostrą. Ale jakbym kiedyś zmieniła zdanie... No pressure over cappucino. Zostałam sama, odetchnęłam, spojarzałam w Dal(ego). Jak w sumie powiedziała Ben o hinduskich mężczyznach... podczas jej podróży z mężczyznami rozmawiało się nudno, głównie przez to, że cały czas nawiązywali do seksu. Ale nic się nie działo, nic się nie dzieje. Przywyknąwszy, każdy kolejny podobny delikwent staje się już tylko lekko rozczarowujący.

A teraz, z gracją wskoczywszy do niemal odjeżdżającego pociągu, dojeżdżam do Barcelony. Wyjeżdżając będę miała już na koncie przyprawiające o zawrót głowy 72 godziny spędzone na hiszpańsko-autonomicznym (bo u Basków i Katalończyków) gruncie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz