w Ameryce stołujemy się po królewsku |
Jadąc 4 marca autobusem z St Catharines zaczęliśmy powoli
wjeżdżać do Toronto. Dookoła, przypuszczalnie na obrzeżach miasta, powstawała
nowa dzielnica finansowa, kolejne wieżowce pięły się w górę. I w tym momencie
kierowca oświadczył „Witamy w pięknym Toronto! Właśnie dotarliśmy do Downtown!”.
Myślałam – to nie może być prawda, a jeśli tak, to rzeczywiście jest to jedno z
najbrzydszych miast jakie dotąd widziałam.
widok z naszego mieszkania w Toronto |
Kolejny dzień jednak sprawił, że zmieniłam zdanie. Fakt,
okazało się że Toronto to nie do końca miasto z masą zabytków, które koniecznie
trzeba odhaczyć. Sprawia jednak wrażenie jakby, zapominając o zimowych mrozach,
życie było w nim bardzo wygodne i przyjemne. Ma specyficzne dzielnice, których
człowiek nigdy by się tam nie spodziewał. Jak choćby Kensington Market gdzie
chińskie stragany z owocami, przeplatają się z gotyckimi second-handami, a
ulice wypełnia muzyka Boba Marleya. Typowy w zasadzie na tym kontynencie, nieco
chaotyczny i niezbyt zadbany Chinatown, w którym znaleźć można jedyne w całym
mieście sklepy z pamiątkami made in china i oczywiście pyszne żarcie. Ale od
początku.
13 piętro naprawdę nie istnieje |
Wtorek zaczął się pięknie. Był mroźny, wypełniony słońcem
poranek. Zaczęliśmy go od wizyty w McDonaldzie, bo pomimo całego luksusu
naszego mieszkania pozbawione było kawy i internetu. Po tym niezbędnym rytuale
mogliśmy zacząć zwiedzać. Poszliśmy więc w stronę samego serca miasta, z
którego po linii prostej udaliśmy się w stronę parlamentu Ontario. Wszystko
dlatego, że żadna oferowana mapa nie zapewniała odpowiedniego poziomu
informacji. Za parlamentem odnaleźliśmy przepiękny kampus University of
Toronto, gdzie spędziliśmy trochę czasu zaglądając do kaplic, sal i podglądając
ceremonię rozdania dyplomów. Stamtąd, cały czas na piechotę co zaskakiwało
miejscowych, udaliśmy się do Casa Loma, zameczku na wzgórzu, który jest jednym
z symboli miasta. Później skierowaliśmy
się z powrotem w dół w poszukiwaniu wegetariańskiej knajpki buddyjskiej pod
numerem 666, która bardzo zaintrygowała nas na wikitravel. Szliśmy przez
osiedla domków i dziwny, wyciągnięty z zupełnie innej bajki Kensington Market. Knajpka niestety
była zamknięta, w zamian zjedliśmy jednak w samym centrum Chinatown. Następnie umierających z przejedzienia, na
niechlubną godzinę wciągnął nas sklep z pamiątkami. Tu muszę się wytłumaczyć,
ponieważ służyłam przede wszystkim jako doradca ds. pluszowych bobrów, łosi i
syropów klonowych przeznaczonych dla rozlicznych kobiet w przedziale 6 – 50 lat
w życiu Roberta. Kiedy wyszliśmy zaczęło się ściemniać, powoli kierowaliśmy się
więc w stronę domu. Zaliczyliśmy jeszcze zabawne zetknięcie z kulturą
kanadyjską podczas zakupów w monopolowym. Nie żebyśmy kupowali hektolitry
wódki. Chodziło nam o jedno kanadyjskie wino. Niestety postawiła je na ladzie
niewłaściwa osoba czyli ja. Niewłaściwa dlatego, że pomimo faktu bycia od
Roberta 2 lata starszą (i przekroczywszy kanadyjski drinking age jakieś 5 lat
temu) nie posiadałam dowodu. Legitymacja studencka? Nie. Robert pokaże dowód?
Nie, to ja trzymałam butelkę w ręku. Brak dowodu, brak zakupów. Nie ma sprawy.
Zakupy zrobiliśmy w sklepie tej samej sieci dwie ulice dalej, ale tym razem to
Robert kładł butelkę na ladzie.
Następnego dnia, czyli w środę, mieliśmy wyjeżdżać około
19.30. Wcześniej mieliśmy tylko spotkać się z hostem, żeby oddać klucze i pójść
razem do Ontario Gallery of Arts. Podczas porannego rytuału w McDonald’s
okazało się jednak, że z powodu śnieżyc nad Stanami, a dokładniej Nowym
Jorkiem, Waszyngtonem i Baltimore (w którym w tej chwili przejazdem jesteśmy,
świeci piękne słońce i nie ma ani grama śniegu, a nawet nie jest mokro) nasz
autobus został odwołany. I w związku z tym rebooking albo refund. Nie
wiedzieliśmy co robić. Telefony na infolinię? Możemy czekać w nieskończoność.
Na poczcie zasugerowano nam odwiedzenie dworca autobusowego, gdzie jednak nikt
nic nie wiedział. Czekać w Toronto aż reaktywują autobusy, które zniknęły z
bazy megabus aż do 10 marca? Jechać greyhoundem za 110 dolarów? A
może…Autobusem do Niagara Falls, na granicę ze Stanami i łapać stopa stamtąd?
Niagara nocą |
Zdecydowaliśmy się na ostatnią opcję, wydawała się
najbardziej rozsądna czasowo i kasowo. Wróciliśmy więc szybko do domu, klucz
wrzuciliśmy do dziury na gazety w drzwiach i pojechaliśmy do Niagara Falls.
Nasz autobus wyjeżdżał o 16:30, o 18:30 dotarliśmy do miasteczka, gdzie ku
naszemu zaskoczeniu wysadzono nas na dworcu autobusowym, gdzieś hen daleko od wodospadów,
nie zaś w dzielnicy kasyn jak oczekiwaliśmy. Na szczęście spotkaliśmy na
przystanku dziewczynę, która czekała na mamę i w ten sposób złapaliśmy naszego
pierwszego i ostatniego, 15-minutowego stopa w Kanadzie. I całej Ameryce Północnej. Przynajmniej tym
razem. Później już tylko po krótkim zaskoczeniu obowiązkiem opłaty za
przekroczenie granicy Kanada-USA od strony tej pierwszej i zachwycie nocną
Niagarą, staliśmy 1,5 godziny jak nieboskie stworzenia, marznąć i licząc, że
może Amerykanie nie są tacy źli. To, że nikt nas nie przygarnął przypiszmy
nocy, miernemu natężeniu ruchu i temu, że zapewne wszyscy jechali tylko do
pobliskiego miasteczka. Tak jak bardzo miły pan, który chciał nas podwieźć
najdalej jak mógł, czyli do kasyna. Ostatecznie pojechaliśmy tym samym
autobusem, co 3 dni wcześniej na dworzec w Buffalo, gdzie nic dobrego nie mogło
nas spotkać, ale przynajmniej było ciepło. Zanim umościliśmy się do spania
postanowiliśmy jednak jeszcze raz profilaktycznie sprawdzić po ile są autobusy
Buffalo – Waszyngton z Greyhounda kupowane w internecie i czy przypadkiem nie
przywrócono naszego autobusu. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że
i owszem. Autobus miał przybyć do Buffalo za niecałe pół godziny, a informacja
o przywróceniu autobusu wylądowała na naszych skrzynkach dokładnie o
16:30. Czyli wtedy kiedy autobus do
Niagara Falls opuszczał Toronto. Doszliśmy jednak do wniosku, że cała ta
eskapada do Niagara Falls wyszła nam na dobre, bo z uwagi na brak internetu w
mieszkaniu pewnie nigdy nie dowiedzielibyśmy się o przywróceniu autobusów
zostając w Toronto. Albo dowiedzielibyśmy się w McDonald’s dnia następnego.
I tak oto po intensywnej nocy pełnej wrażeń wjeżdżamy do DC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz