niedziela, 9 lutego 2014

Gdzieś we Francji - część 1



...a dokładnie tu, na rozgrzewkę muzyka, o której więcej będzie później 
Akurat w dniu wyjazdu na nieco przedłużony weekend w departamencie Lot wizyta na moim oddziale, na którym nigdy nic się nie dzieje, przeciągnęła się do 13, albo i dłużej. Taka złośliwość losu. Była mżawka i pozostawały nam tylko 4 godziny słońca kiedy z Esterą wyruszyłyśmy stopem w stronę Cahors.
Początkowy plan zakładał kierowanie się na Bergerac, żeby przez Dordogne dojechać tego dnia do Cahors. Uświadomiono nam jednak, że świetnie się stało, że godzinny przejazd tramwajami przez miasto odwiódł nas od tego pomysłu, bo skończyłybyśmy w nocy w bóg raczy wiedzieć w jakiej pipidówce. Skierowałyśmy się więc autostradą na Tuluzę i miałyśmy niesamowite szczęście do ludzi spotkanych po drodze. Być może jest tak ogólnie we Francji – Lukas który robi ze mną już kolejny staż i równolegle do nas kierował się przez Tuluzę w kierunku Hiszpanii dostał nawet od kierowcy zaproszenie na nocleg kiedy zaczynało się ściemniać.
Pont Valentre, Cahors
Nas jako pierwsza podwiozła nasza „francuska mama” z Sainte-Foy-La-Grande. Mając córkę dokładnie w naszym wieku była tak przejęta naszą wyprawą, że specjalnie dla nas pojechała autostradą, a żegnając się zostawiła nam swój numer z zaproszeniem do domu jeśli kiedyś znajdziemy się w jej okolicach. Później jechałyśmy z uroczym informatykiem (jest ich we Francji całkiem sporo!), facetem który robił Erasmusa na Islandii i dwójką uroczych dzieciaków, na koniec - dzięki małemu nieporozumieniu - lądując o zmroku na bramkach w miejscu, w którym diabeł mówi dobranoc. Zatrzymały się dla nas ze 4 samochody, ale wszyscy jechali w kierunku przeciwnym do naszego. Stwierdziłyśmy więc, że w obliczu nadchodzącej nocy lepiej już wrócić na gigantyczne bramki z których startowałyśmy godzinę wcześniej w okolicy Montauban i tak po 1,5 godziny wróciłyśmy do punktu wyjścia. Na szczęście dalszy transport znalazł się dość szybko i nasi dobroczyńcy (którzy musieli zawędrować aż do Warszawy, aby opanować  najlepszą na świecie metodę robienia croissantów) odstawili nas w samym centrum Cahors.
Conques
Szybko zostawiłyśmy rzeczy i już pędziłyśmy z naszym hostem – Adrienem – na spotkanie lokalnej grupy pracującej nad... lokalną walutą, z którą spotkałam się tam po raz pierwszy w życiu. Podczas spotkania zadzwoniła do nas też nasza „francuska mama” pytając czy dotarłyśmy bezpiecznie do celu i życząc nam udanej podróży. Niestety po rundce podczas której przedstawiłyśmy się dość leciwemu zespołowi stowarzyszenia jako „zagraniczne studentki – obserwatorki” postanowiłyśmy się zmyć na nocny spacer po starówce.
Cahors to ładne miasto z bogatą historią, które obecnie (a nawet już w XVI wieku) nieco straciło na znaczeniu, choć wciąż pozostaje głównym ośrodkiem departamentu Lot. W średniowieczu posiadało jeden z pierwszych uniwersytetów we Francji i rozliczne przywileje. Było też stolicą regionu Quercy, który obejmuje niesamowity, rzadko zaludniony, wapienny płaskowyż, w którym rzeka Lot wyrzeźbiła niesamowite wąwozy.
Katedra w Rodez
Z Cahors pochodził jeden z papieży i niejaki Leon Gambetta, który proklamował powstanie III Republiki i w każdym francuskim mieście ma chyba plac lub ulicę nazwaną od swojego nazwiska. Podczas naszej wyprawy okazało się, że z całego regionu pochodzi sporo ważnych, francuskich postaci.

W mieście warto zwiedzić katedrę i niesamowity, obronny most, który ponoć nigdy nie został wykorzystany – Pont Valentre, pochodzić po uliczkach i dostać się na wzgórze St Cyr z którego roztacza się niesamowity widok na Cahors zbudowane w zakolu Lot. Obecnie główny Boulevard Gambetta wyznacza granice między nowszą i starą częścią miasta, która dawniej otoczona była w całości murem, wciąż zachowanym w północnej części miasta.
Następnego dnia – zapomniałam napisać, że przez całą wyprawę non stop lało – bez nerwów wstałyśmy o 10:00 i spokojnie czekając z Adrienem na jego kumpla (który jechał do nas z Bordeaux carpoolingiem i stopem) zwiedziłyśmy Pont Valentre i La fontaine des Chartreux. Kiedy wszyscy byli już w komplecie i mogliśmy jechać w kierunku Aurillac, gdzie chłopcy mieli spędzić weekend, była godzina 13. Wciąż byłyśmy przekonane, że uda nam się stopem zwiedzić urocze Conques odłączając się od chłopaków 30 kilometrów od miasteczka i wrócić około 120 kilometrów do Cahors tego samego dnia. Rzuciłyśmy więc okiem na Maurs, w którym wysiadłyśmy i skierowałyśmy się dalej. Szło... jak to na wiejskich drogach. W końcu dzięki uprzejmości paru osób, które podjeżdżały dla nas trochę dalej niż powinny dotarłyśmy do Conques w okolicach 14.
Jest to maleńkie, słodkie i kompletnie wyludnione o tej porze roku miasteczko, którego głównym elementem jest istotne na szlaku do Santiago de Compostelle opactwo będące jednym z największych kościołów pielgrzymkowych Francji.
Witraż przedstawiający krew Chrystusa jako czerwone krwinki w katedrze w Rodez
Kiedy zaczęłyśmy myśleć o naszym 120 kilometrowym powrocie była 16 i nic, nic, nic nie jechało. Zaczęłyśmy iść, bardziej dla rozrywki. Ostatecznie zatrzymał się pewien pan jadący do Rodez – stolicy Aveyron, departamentu w którym wtedy się znajdowałyśmy. Poprosiłyśmy żeby podrzucił nas na drogę w kierunku Cahors, ale nasze przekonanie stopniowo malało w miarę zbliżania się do punktu wysiadki i zapadania zmroku. Ostatecznie postawiłyśmy na inny rodzaj przygody i oto z samymi aparatami i wyposażeniem na 1-dniowy wypad znalazłyśmy się w Rodez. To zabawne, bo jeszcze 2 miesiące temu, przed wizytą w Perpignan u Ben pochodzącej z Aveyron nie wiedziałam o istnieniu takiego regionu, a teraz proszę – znalazłam się tam przez przypadek.
tajemnicza winda we Foyer 
Niestety policja nie potrafiła nam pomóc w kwestii zakwaterowania. Nauczone doświadczeniem z Sarlat-la-Caneda powędrowałyśmy bez przekonania w stronę zamkniętej o tej porze informacji turystycznej. W jej ścianie znalazłyśmy gigantycznego tableta, który nas uratował. Niestety mapa z której korzystał błędnie pokazywała kierunki, więc zanim dotarłyśmy do najtańszego w mieście Foyer de Jeunes Travailleurs była 20. Nasz ośrodek dla młodych pracowników mieścił się w pięknej, starej willi miejskiej i był całkiem niezłym akademikiem o nietypowej atmosferze w którą świetnie wpisywała się garstka przypadkowych mieszkańców. Miałyśmy więc szanse poznać 60-letniego Anglika, dziewczynę o wyglądzie młodej uciekinierki i paru bardziej typowych chłopaków. Do tego nauczyłyśmy się, że tak naprawdę nic, od szczoteczek do zębów, przez ręczniki i bieliznę nie jest nam do życia potrzebne, a jedząc pizzę zobaczyłyśmy odcinek „Krwi winnicy”. Ależ tak! Francuzi stworzyli serial policyjny zatytułowany „Le Sang de la vigne”, którego akcja dzieje się w kilku znanych z uprawy winorośli regionach kraju, ale przede wszystkim w Bordeaux. Ot serial na Erasmusa.
Psia fontanna w Cahors
Znajdując się już w Rodez i słysząc, że to nienajgorsze miasto postanowiłyśmy się mu przyjrzeć. Ma malutką starówkę o wąskich uliczkach, imponującą katedrę i położone jest na wzgórzu oddzielonym głębokim wąwozem od nowej części miasta. Z Rodez  udałyśmy się w kierunku Figeac, określonego przez przewodnik jako piękne, stare miasto targowe. W drodze rozmawiałyśmy z pewnym młodzieńcem o genetyce, a od dwóch sióstr o polskich korzeniach dowiedziałyśmy się, że idąc za radą ich babci możemy spróbować przygotować pierogi ruskie we Francji przy pomocy sera o nazwie faisselle. Przydatne.
Położony na rzeką Cele Figeac we Francji słynie przede wszystkim jako miasto pochodzenia Jean-Francois Champollion, który przy pomocy kamienia z Rosetty rozszyfrował egipskie hieroglify. Cały przemysł turystyczny miasteczka, w tym bar „Sfinks” i cafe „Pyramide” opiera się więc na jego osobie. Poza tym jest urocze, jak większość miasteczek w tym regionie.
Reprodukcja kamienia z Rosetty w Figeac
Z Figeac skierowałyśmy się dość losowo w stronę Cahors, wiedząc że chcemy zahaczyć o St-Cirq-Lapopie, wioskę zaliczaną - podobnie jak wiele już odwiedzonych przez nas w Dordogne - do najpiękniejszych we Francji. Nie każda z nich mogła się jednak poszczycić malarzami, którzy twierdzili, że po ich zobaczeniu nie mają potrzeby udawać się już nigdzie indziej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz