środa, 22 kwietnia 2015

Słowenia na raz

Maribor (Author – Matej Vraniƒ – source www.slovenia.info), znalezione tu
Akcja była szybka. Miałam wczoraj średnio udany dzień, szybko wróciłam do domu i postanowiłam jak zwykle przespać złe humory. Obudziłam sie koło 14 i pogadałam z mamą, która dalej przekonywała mnie żebym zamiast stopa jechała do Słowenii blablacarem. Zajrzałam tam ponownie bez większego przekonania. Ku mojemu zdziwieniu pojawił się dość tani przejazd "na jutro o 00:40 z Katowic˝. Północ to bardzo dyskusyjna pora jeśli chodzi o jej przynależność do dnia dzisiejszego lub jutrzejszego, szybko zapytałam więc kierowcę czy chodziło o najbliższą czy kolejną noc. Jak można przewidywać oddzwonił, mówiąc że o najbliższą. Dowiedziałam się też że przejazd jest ciężarówką (podczas tej podróży nauczyłam się że to nie TIR) i że będzie za darmo. Brzmiało zachęcająco, zadzwoniłam więc szybko w celach konsultacyjnych i już pakowałam się żeby wrócić do Sosnowca, skąd Kamil miał mnie zabrać. Jak zwykle Wera roztaczała mroczne wizje co do intencji kierowcy, ale na szczęście po raz kolejny, dobro zwyciężyło w ludziach, a Kamil okazał się normalny. Musiałam poodwoływać wszystkie kina, kosmetyczki i pożegnać się z myślą wyjazdu do Zakopanego... o 20:00 byłam już zwarta i gotowa w Sosnowcu.
Maribor może poszczycić się najstarszą winoroślą na świecie :)
O północy wsiadłam do mojego pierwszego zaaanżowanego stopa w życiu (który swoją drogą jeździ co tydzień z Polski do Cuneo we Włoszech). Podczas podróży dowiedziałam się, że TIR to nie ciężarówka, a umowa międzynarodowa, dostałam szkolenie w zakresie kiepskiej widoczności ciężarówki i ich oznaczeń. Nie chciano mnie jednak dokładnie wtajemniczyć w sztukę oszukiwania magnesem elektronicznego tachografu. Cenną informacją było też to, że jeśli jesteście zainteresowani złapaniem ciężarówki kierującej się na Włochy, Słowenię, a nawet Grecję to 80% z nich jedzie nietypowo przez Cieszyn, Żylinę, Bratysławę, a potem pełną wertepów drogą 86 na Szombathely, Lendavę i Maribor (co pozwala ominąć piekielnie drogie opłaty za autostrady w Czechach i Austrii). Do Mariboru dotarłam w czasie nieco dłuższym niż osobówką (mieliśmy między innymi 3 godzinną przerwę na spanie), wysadzono mnie przy autostradzie (bo do Mariboru nie wolno wjechać bez pozwolenia więcej niż 7,5 tonom ;)) i jakoś musiałam dalej radzić sobie sama. Były to przedmieścia więc nikt nie był skory do brania mnie na stopa, a i ja machałam ręką bez przekonania. Ostatecznie dotarłam do przystanku autobusowego skąd był bezpośredni bus pod sam akademik (i jestem bardzo dumna z tego sprawnego ogarnięcia sytuacji, chociaż pewnie prawdą jest że więcej w tym zasługi mariborskiej komunikacji).
Maribor
I tu dochodzimy do pytania gdzie mieszkam. Kiedy wrzucałam informację o poszukiwaniu partnera do stopa na CouchSurfing odezwała się do mnie Turczynka z Mariboru, że byłaby zainteresowana dołączeniem do mnie na słoweńsko-włoski etap stopa. Plan nie wypalił, ale pisałyśmy do siebie dalej. Wydawała się tak sympatyczną osobą, że już przed wyjazdem byłam gotowa przyjechać tu dzień wcześniej, żeby spotkać ją, zwiedzić Maribor i zobaczyć jak w Słowenii żyje się Erasmusom. Kilka razy podawała mi swój numer w mailu (za każdym razem przekręcony) i już myślałam że kontakt stracony, ale na szczęście ostatecznie sama do mnie napisała. Czekając na zakończenie jej zajęć przed akademikiem, położyłam się ze wszystkimi tobołami na ławce i zasnęłam, byłam tak zmęczona. Po około godzinie znalazłyśmy się i zaczęłam odkrywać życie słoweńskich studentów, którzy mają się całkiem nieźle. Ogólnie ceny nie są tu zachwycające (jak na przykład 1,1 euro za jednorazowy bilet autobusowy do którego nie istnieje zniżka studencka), ale za to jaki socjal! Każdy student dostaje od państwa kupony na jedzenie, ktore może wykorzystać nie tylko w obrzydłej restauracji uniwersyteckiej, ale w każdej restauracji w mieście, która przyjmuje bony (Maribor uchodzi w Słowenii za główne miasto uniwersyteckie i nawet istnieją specjalne drogowskazy "Studenci").
W każdej restauracji kupon daje inną zniżkę, my akurat skierowałyśmy się do miejsca w którym jedzenie było za darmo! Ok, głównie gyros, kanapki i tortille, które trudno jeść przez całego Erasmusa, ale mimo wszystko. Akademik jak akademik, mocno zapuszczony, z 3 dwuosobowymi pokojami na skład... ale przynajmniej łazienka i kuchnia dzielone tylko z tymi osobami, a nie 40 obcymi typkami.
Maribor po naszym krótkim spacerze sprawił na mnie dobre wrażenie, coś się w nim dzieje, jest też całkiem ładny, choć kompaktowy (w trybie zwiedzania, na jedno popołudnie z obiadem :p). Zabawne jest to że w zasadzie panuje tutaj atmosfera bardzo małego miasteczka, idąc co 15 minut spotykałyśmy znajomych Ozge, chociaż jest tu dopiero od 2 miesięcy. Wszyscy wychodzą też do jednej dyskoteki - Kms (Kamaszy), Erasmusi w środy, miejscowi we wtorki. Jeśli z kolei spotykasz jednego z liczych Erasmusów będzie to najprawdopodobniej Polak, Czech, Turek albo Hiszpan (tych trudniej spotkać, bo obracają się głównie w swoich zamkniętych grupkach, jak wszędzie). Ponieważ dzisiaj jest środa wszyscy podczas naszego spaceru pytali czy wybieramy się na imprezę do Kamaszy, co bardzo mi się spodobało - brzmiało albo jak wydarzenie tygodnia na które wszyscy czekają (choć muzyka ponoć nie do zniesienia na trzeźwo), albo jak rytualne wyjście dobrych znajomych do baru naprzeciwko.
Rynek Główny. Maribor
Jedno jest pewne - rok spędzony tutaj na Erasmusie to doświadczenie z zupełnie innej bajki niż rok w Bordeaux czy w Walencji. Patrząc na te tysiące wymiarów, tysiące miast i przeżyć Erasmusów w różnych częściach Europy od Turcji po Islandię nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Erasmus zmienia na zawsze nie tylko uczestników wymian, ale też same miasta.
Jutro zamierzam przez Celje przetransportować się już do Sagrado we Włoszech gdzie spotkam się z Esteve.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz