czwartek, 23 kwietnia 2015

Słowenia to mały kraj...

...który można przejechać wzdłuż długiej osi w 2,5 godziny. Jest w nim jednak wszystko - od morza, przez wzgórza i gigantyczne jaskinie, aż po Alpy.
widok z Trojane
 Z regularnego pisania nic nie wyszło. Zbyt dużo było zwiedzania, braku dachu nad głową i jego poszukiwań. Jeśli już jednak znaleźliśmy takie miejsce, było świetne, tak samo jak ludzie których tam spotykaliśmy.
Droga i Trojane
W czwartek moim planem było dotarcie z Mariboru do Sagrado we Włoszech po drodze zwiedzając Słowenię. Na początku planowałam zajrzenie do Celje, które wikitravel opisywało jako jedno z najstarszych miast Słowenii (później dowiedziałam się że najstarszy jest Ptuj), ale ostatecznie zdecydowałam się na obejrzenie Jaskiń Szkocjańskich, będących na liście UNESCO z uwagi na jeden z najgłębszych podziemnych wąwozów w Europie i na świecie.
Jaskinie szkocjańskie
Stop szedł mi idealnie jak nigdy, chociaż zaczęłam od godzinnej wycieczki autobusem po mieście. Nie czekałam pięciu minut, kiedy do Celje zabrał mnie Słoweniec nie mówiący w żadnym innym języku poza ojczystym. Doszłam do wniosku, że zdecydowanie łatwiej jest mi już dogadać się z Czechami i Słowakami (chociaż zawsze wolałam rozmawiać z nimi po angielsku), ale i tak byłam bardzo dumna z tego, że udało mi się zrozumieć że pan był emerytowanym górnikiem z dwójką dzieci, z których jedno mieszka w Austrii. Wiele osób które spotkaliśmy w Słowenii mówiło o tym, że życie nie jest łatwe, a większość młodych marzy o wyjeździe.
Wysiadłam w okolicach wyjazdu z autostrady, na którym teoretycznie niemożliwe było zatrzymanie się, ale i tak dokonał tego zarówno TIR, który zablokował cały ruch po czym odjechał, bo niestety nie udało nam się z kierowcą dogadać, jak i mój kolejny autostop – inżynier mechaniczny o imieniu Peter. Peter pracuje w Lublanie, ale nie lubi stolicy (która zresztą całkowicie wyludnia się w weekendy, kiedy wyjeżdżają studenci i pracownicy, zaskakująco więc łatwiej znaleźć tam imprezy w tygodniu niż w piątek czy sobotę) i mieszka w Alpach Julijskich nad jeziorem Bohinj.
Słowenia robiła się coraz piękniejsza, w środkowej części ma przepiękne małe wzgórza, które nieco przypominały mi Wzgórza Czekoladowe z Filipin, które kiedyś widziałam w jakimś zestawieniu cudów świata. Kraj jest tak mały, że wydaje się najspokojniejszym i najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. 
Mój kierowca zaproponował mi atrakcję w postaci ogromnych pączków z których znana jest mała miejscowość Trojane. Była to w zasadzie jedna piekarnia, ale rzeczywiście były ustawione przed nią rzędy niemieckich autobusów, a pączki były najświeższymi jakie jadłam w życiu.
Skocjan
Wąwóz (zdjęcie stąd)
 Dojechaliśmy razem do Lublany, gdzie wysadził mnie w najlepszym miejscu do łapania stopa na zachód. Rzeczywiście było najlepsze, także według pozostałej trójki autostopowiczów czekających na podwiezienie. Podeszłam do jednego z nich, studenta antropologii z Kopru jadącego na zajęcia na które był już spóźniony. Czekał już od 40 minut, ale dopisujące mi w czwartek szczęście spowodowało, że już po 5 minutach od mojego przyjścia zatrzymał się i zabrał nas włoski student jadący do Triestu. Po wysadzeniu Słoweńca stwierdził, że w zasadzie dawno nie widział jaskiń i pojedzie ze mną skoro ma wolne całe popołudnie, ale zmienił zdanie kiedy dowiedział się że przed nim 2 godziny czekania na zwiedzanie i półtorej samego oglądania jaskiń. Czekając samotnie na wycieczkę wybrałam się do punktu widokowego, z którego roztacza się panorama całej doliny (będącej zapadłą przed milionami lat jaskinią) z wrotami rzeki Reki („reka” po słoweńsku oznacza „rzekę”) i jaskini. Po drodze spod nóg uciekały mi jaszczurki, nieco dalej lis, było pięknie.
Jaskinie robią niesamowite wrażenie. Trasa zaczyna się od nieco mniej spektakularnej Cichej Jaskini i prowadzi do jednej z największych grot na świecie – Jaskini Szemrzącej. Jej nazwa pochodzi od przebiegającej w dole rzeki, która może w całości wypełnić grotę wodą, kiedy wystąpią duże opady przy małych rozmiarów ujściu rzeki na powierzchnię już po włoskiej stronie.

Kiedy wyszłam z jaskini była 18 i zaczęłam się zastanawiać czy zwiedzanie w ostatniej turze na pewno było dobrym pomysłem – droga przy której musiałam łapać stopa była całkiem pusta. Szczęście mnie jednak nie opuszczało i z pomocą trzech osób dostałam się na przedmieścia Triestu, skąd pojechałam pociągiem do Sagrado. Fabio, mój host na czas oczekiwania na Esteve, który miał przylecieć kolejnego wieczoru, okazał się historykiem-pasjonatem zainteresowanym polskimi arystokratami, na temat których pomogłam mu w przetłumaczyć kilka tekstów. Mieszkał z uroczą mamą, elegancką starszą panią, która bardzo dbała o mnie i Esteve podczas tych dwóch dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz