wtorek, 10 lipca 2012

Stambuł. Po prostu.

Długa przerwa spowodowana była zakręconym życiem Stambułu. I realizacją zadania niemożliwego - znalezienia się w 15 milionowym mieście. Wielokrotnie. W zasadzie wyszło to jednak notatce na dobre, bo w całości traktuje o Stambule.
bar rodem z route 66
 W Stambule byłam wcześniej już dwa razy. Po raz pierwszy podczas jednej z tych szalonych wycieczek autokarowych z rodziną, kiedy wysiadasz przed zabytkiem, pstrykasz, wsiadasz, jedziesz, wysiadasz... i tak dalej. Dzięki temu nabiera się wrażenia, że wszystko jest oddalone o dziesiątki kilometrów, podczas gdy tak naprawdę dzielą te miejsca dwa kroki. Za drugim razem mogłam zakochać się w Stambule. Byłam tam tydzień w lutym 2012, lekko uziemiona podczas szkolenia z Młodzieży w działaniu, ale za to w fascynującym miejscu - przy placu Taksim. Taksim i Istiklal są dla mnie najbardziej nowoczesną i "europejską" częścią tego miasta. Od Stambułu oczekujesz powiewu orientu, a tam dziewczęta w mini spódniczkach pędzą pijane od klubu do klubu, na wystawach z kolei wszystko wygląda jakoś swojsko. Ta część miasta położona jest na wzgórzu, z którego można zejść nad Bosfor - z jednej strony w okolice pałacu Dolmabahçe, który był siedzibą sułtanów i Ataturka, z drugiej, mijając wieżę Galata w stronę mostu o tej samej nazwie prowadzącego prosto do wspaniałości Sultanahmet. Warto się tą trasą przejść. U podnóży Sultanahmet można zajrzeć na mały, ale ciekawy Targ Przypraw, a później już w dowolnej kolejności rozglądać się i zaglądać. Do Hagia Sophia wielkiej lub małej w części portowej, Błękitnego Meczetu, Topkapi Saray, na Wielki Bazar. W Stambule jest wiele rzeczy do zobaczenia. I wszystkie chciałam pokazać moim towarzyszom podróży.
Stambuł
Błękitny Meczet
Wróćmy jednak do dnia 5, kiedy wyjechaliśmy w zespole trzyosobowym - z Jamie'm i Grześkiem do Stambułu. Nasz przemiły host Vladimir zawiózł nas na autostradę, gdzie na szczęście nawet przejeżdżająca policja nie przejęła się naszą obecnością. Zauważyła ją natomiast pewna Xsara, która najpierw bawiła się z nami udając, że chce nas podwieźć, a później wymyśliła coś znacznie lepszego - ustawiła się tak, żeby idealnie zasłonić nas przed oczami nadjeżdżających kierowców. Kiedy już nieco się tym znudzili udało nam się złapać transport. Jamie pojechał jako pierwszy, my nie długo po nim. Nie dojechaliśmy zbyt daleko, ale za to do niezwykle osobliwego miejsca - parkingu dla tureckich kierowców. Nie byłby on wcale wyjątkowy, gdyby nie funkcjonował przy okazji jako dom uciech. Zostaliśmy tam około 30 minut czekając przede wszystkim aż pewien jadący do Stambułu kierowca łaskawie do nas wyjdzie (czego ostatecznie nie zrobił), ale sam postój pozwalał na ciekawe obserwacje. Ostatecznie zabraliśmy plecaki i przemaszerowaliśmy do serwisu wyglądającego niemalże jak z filmów o Route 66, kiedy już minęły czasy jej świetności. Stamtąd zabrał nas kierowca polskiego tira. Bardzo miły człowiek dysponujący dwiema płytami CD - jedną z hitami disco polo, a drugą z przebojami weselnymi pokroju "Nie pijemy wódki". Preferował drugą, dlatego przesłuchaliśmy ją co najmniej 3 razy, a panowie sobie podśpiewywali. Na granicy okazało się, że kolejka dla tirów ma około 2 dni, dlatego na piechotę pokonaliśmy kolejną dość rozległą granicę. Wszyscy po raz kolejny byli przemili, a zza jednej z budek wyskoczył niespodziewanie Jamie. Dokładnie kiedy dotarło do nas, że najprawdopodobniej nie uda nam się go nigdy znaleźć - nie miał przecież komórki. Trudnością było dla nas znalezienie się w Stambule z niezbyt zorientowaną resztą grupy posiadającą co pewien czas wyłączane komórki, a co dopiero z człowiekiem jej pozbawionym. Czekał jedyne 3 godziny bezowocnie próbując zdobyć wizę.

Hagia Sophia
Po przejściu granicy już w trójkę zostaliśmy zabrani przez sympatycznego, tureckiego kierowcę tira jeżdżącego na trasie Polska-Turcja. Z tego powodu mówił odrobinę po polsku, jednak wciąż niepojęte dla mnie pozostaje w jaki sposób dogaduje się ze swoją dziewczyną z Bielska-Białej. Z uwagi na zakaz ruchu ciężarówek w określonych godzinach w Stambule zatrzymał się na parkingu na około 4 godziny, co strasznie martwiło mnie (bo jechaliśmy do dość nerwowego człowieka, którym jest S.), a chłopcom bardzo się podobało - dostaliśmy darmowy obiad i popijając herbatkę Jamie brzdąkał na gitarze wprowadzając atmosferę sielskiego popołudnia. Kiedy po dwóch godzinach usłyszałam jednak, że mamy czekać kolejne 4 (więc w Stambule bylibyśmy na 3:00, a ja zginęłabym śmiercią tragiczną) dałam hasło do wymarszu. Od razu złapaliśmy chłopaka jadącego do oddalonego o 100 kilometrów od Stambułu Corlu, gdzie podwiózł nas na dworzec autobusowy akurat kiedy autobus prawie już odjeżdżał. W Stambule byliśmy o północy i rozpoczęliśmy przeprawę przez miasto - metrem, metrobusem w liczbie 2, a w końcu dodając do tego 40 minutowy przejazd taksówką z kierowcą, który całkowicie się pogubił i zmuszony był do pytania o drogę w sklepach, na stacjach i u bardziej doświadczonych kolegów po fachu. Tu pomogło nam wcześniejsze ustawienie ceny, bez tego bylibyśmy już chyba całkiem spłukani.
Następnego - 6-go dnia wyprawy byliśmy umówieni pod Błękitnym Meczetem z resztą naszej wyprawy i nareszcie mogliśmy się spotkać. Okazało się, że przyjechali dzień wcześniej i żeby być razem spędzili noc w hostelu. Tu drobna dygresja - w Plovdivie zagięliśmy z Grzesiem czasoprzestrzeń, co pozwoliło nam wyjechać dzień przed resztą i przyjechać dzień po nich.
Dzień upłynął nam więc na zwiedzaniu podstawowych zabytków Stambułu, a ja uświadamiałam sobie jak dobrze pamiętam uliczki sprzed pół roku i jak niesamowicie poprawia się moja orientacja w obrębie Stambułu. Wieczorem poszliśmy do knajpki na Istiklalu, która była ciekawym, prowadzonym przez wolontariuszy lokalem o anarchistycznej duszy. Można tam było grać w tryktraka, do czego dość szybko zabrał się Jamie jako Anglik z krwi i kości.
Burgazada

sok ze świeżych pomarańczy - 8 cud świata!
Dzień 7-my był dniem przeznaczonym na relaks, który nastąpił jednak ze znacznym opóźnieniem. Najpierw musieliśmy zaserwować sobie stosowną dawkę nerwów, wyrzutów sumienia, niezdecydowania i dwugodzinnych dyskusji na temat naszej dalszej podróży na wschód. Ostatecznie stanęło na nocnym autobusie do Samsun odjeżdżającym o 23. Mieliśmy więc całe 12 godzin na dalsze odkrywanie Stambułu. Ostatecznie popłynęliśmy promem na jedną z Wysp Książęcych - Burgazadę, ładną, z lekko portowym klimatem i zakazem ruchu samochodowego. Całą wyspę obsługują za to bryczki i rowery. Naszym głównym celem na wyspie była jednak kąpiel co też uczyniliśmy po półgodzinnym marszu na jej przeciwną stronę mijając po drodze ciała porozlewane bezpośrednio na chodniku, zbyt leniwe by wybrać się na coś co nieco bardziej przypominałoby plażę. Nieco bardziej, bo wszędzie były albo tłumy ludzi albo świadczące o nich sterty śmieci. Zdecydowaliśmy się na zatrzymanie w mało wygodnym miejscu, ale za to z dala od ludzi. Kąpiel była strzałem w dziesiątkę i chyba natchnęła nas do korzystania z niej, kiedy tylko będzie to na naszej trasie możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz